Świat, którego nie ma

Tomasz Pańczyk Tekst: Tomasz Pańczyk



Świat, którego nie ma, choć są nieliczni, którzy są w nim zadomowieni. Katarzyna ma niezwykłą zdolność widzenia tego, czego nikt inny dostrzec nie potrafi.

Katarzyna Karpowicz

W 1925 roku Maria Dąbrowska w „Bluszczu” tak pisała o Szczebrzeszynie: „…W żydowskich domach modlitwy i w synagodze okna były pootwierane. Wszędzie było widać nieprawdopodobne ilości Żydów, pookrywanych rytualnymi ręcznikami. W całem miasteczku brzmi śpiew męczący, wyglądający na kłótnię z Bogiem. Ten śpiew, postacie w czarno-białych tałesach, świece pozapalane, upał, od którego ziemia była gorąca, wszystko razem wyglądało trochę na jakiś rysunek sceny z Małej Azji czy Afryki”.

Potem nadeszła brunatna fala faszyzmu i zabiła tamten świat.

Katarzyna Karpowicz Katarzyna Karpowicz

Patrząc na obrazy Katarzyny Karpowicz czujemy, że szczebrzescy Żydzi ciągle tu są, żyją jak gdyby nigdy nic, na złość tym wszystkim, którzy ich zamordowali. Na pierwszy rzut oka wszystko jest takie, jak być powinno: kąpią się w rzece, spacerują, jedzą lody. Biorą śluby, rodzą się dzieci.

Jest jednak coś niepokojącego w tych obrazach. Zbyt czysto, równo, elegancko. Tak, to jest sen, to są uchwycone majaki. Autorka ma nadprzyrodzoną moc widzenia fantomowych światów, dopowiada niedokończone historie, zamyka nagle przerwane wątki.

Katarzyna Karpowicz Katarzyna Karpowicz Katarzyna Karpowicz

A może pokazuje nam świat równoległy? Jej wrażliwość pozwala zobaczyć emocje snujące się po uliczkach Szczebrzeszyna, zawieszone nad łąkami jak mgła. Bo przecież nie można unicestwić świata istniejącego w Szczebrzeszynie przez pięćset lat. Języka, śpiewu, zapachów kuchni, modlitw w synagodze. Tamto życie zostawiło trwały ślad w energii miasteczka, odcisnęło niewidzialny hologram w powietrzu, wsiąkło w ziemię, weszło w kamienie i deski domów. I my ślepi i głusi mijamy codziennie Mojsze Kliske, listonosza, który nad parą czajnika otwiera listy i czyta je, zanim dostarczy odbiorcom. Szmuel Beglajbter nadal robi piękne, drewniane meble, a Fajga Gerenrajch łamie serca kolejnym chłopcom. Nie widzimy ich twarzy, nie słyszymy ich głosów, nie czujemy ich obecności. Kasia zaś zaprzyjaźniła się z nimi. Przychodzą do niej, zwierzają się, czasem przynoszą ciasto do herbaty, a ona opowiada potem te historie na swoich obrazach. Jak poetka słowem, ona jednym symbolem potrafi oddać długą i pełną szczegółów opowieść. Czy kometa jest znakiem zagłady żydowskiego świata, o czym oni jeszcze wtedy nie wiedzieli? Czy może ostrzeżeniem dla nas, przypomnieniem, że i nasz może zniknąć w jednej chwili.

Istnienie?

Nie-istnienie?

Nieistnienie.

Te obrazy są hołdem dla Atlantydy szczebrzeszyńskich Żydów, a jednocześnie malarską opowieścią o energii, która wibruje w miasteczku. Są seansem spirytystycznym pozwalającym nam zajrzeć do niewidzialnego świata, usłyszeć głosy, poznać nieznane historie. To portale, które przenoszą nas w życie wibrujące tuż obok, do krainy pełnej kolorów, masek i szklanych kulek szczęścia. Prowadzą do lustra, w którym patrząc na innych, widzimy naszą podświadomość.

Ileż w nich czułości, z jaką uwagą oddane są lęki, radości, cierpienia. Wspaniałe jest to, że artystka opisuje tamten świat nie sięgając po proste symbole: mężczyźni nie mają pejsów, kobiety chust na głowach, nie ma menory i Gwiazdy Dawida. Tu ważne są historie i emocje, i stojący za nimi ludzie, bo przecież są tacy sami jak wszyscy. Piszę te słowa w stuletniej, drewnianej chacie pod Szczebrzeszynem ściskając w dłoni mały, cynowy bączek chanukowy – drejdel. Jest sczerniały i powykręcany od temperatury pożaru trawiącego miasteczko na początku II wojny światowej. Do tej pory to on był dla mnie portalem do Szebreszina, żydowskiego świata w mieście, w którym się urodziłem. Teraz są też obrazy Katarzyny Karpowicz.



Wybrane prace

zobacz wszystkie