Maurin

Eliza Kącka Tekst: Eliza Kącka

Katarzyna Karpowicz

Pisarka i badaczka literatury Eliza Kącka przyjrzała się wystawie „Maurin” i dopowiedziała historie z kilku wybranych obrazów w przewrotnych miniaturach.

Narracyjne malarstwo Katarzyny Karpowicz aż się prosi o literacką opowieść.

Katarzyna Karpowicz
Waiting Room Oil on Canvas 120 x 120 centimeters

Poczekalnia


Należał do trupy, która pracowała dla Picassa. Nie płacił wiele, ale to u niego i dla niego nauczyło się balansować na kuli, tańczyć na drewnianym balu, nosić z wdziękiem czarny piróg i (…)

Należał do trupy, która pracowała dla Picassa. Nie płacił wiele, ale to u niego i dla niego nauczyło się balansować na kuli, tańczyć na drewnianym balu, nosić z wdziękiem czarny piróg i kostiumy w romby. Uwodziło panów i rozczulało panie. Trenował je co dzień mężczyzna, z którego dałoby się wyciosać pięcioro albo i dziesięcioro takich jak ono. Atleta siedział półnagi na kamieniu i godzinami czekał, aż złapie równowagę, aż zatańczy na tyle pewnie, by dało się to wystawić ludziom na pożarcie. Tak jak oni wszyscy wiedziało, że cyrk, ta rozrywka tłumów, wymaga chirurgicznej precyzji gestu. Było to w okresie różowym jego życia, gdy limfa i krew pulsowały błękitnie pod skórą, gdy naczynia włosowate człowieka i świata łączyły się w niebieski splot. Nawet róże miały wówczas błękitne naczynia, tak bardzo, że niebieskość infekowała czerwień kwiatów i zieleń liści, przejmowała je w swoje melancholiczne posiadanie. A jednak nie było mu smutno, przeciwnie, trwało w radosnym poruszeniu zabaw, póz i gestów, które nieruchomiały w pastelu. Po przedstawieniu zawsze podchodziła kobieta. Mówiła doń „chłopcze” i namawiała, by zawiązało jej bucik, a gdy się zbliżało, podwijała spódnicę. Płoszyło się. Płoszyło się tak, jak pod wzrokiem mężczyzny, który pukał czasem do ich wozu i szeptał: „Rozbudzę w tobie kobietę”. Bało się wszystkich poza trenerem i panem Pablem, który malował je w różnych pozach. Picasso jednak pewnego dnia powiedział, że już koniec. Płakało bardzo. Postanowiło nie ruszać się stamtąd, zostać na jednym z kamiennych siedzeń i czekać, aż wróci. I granat, podbiegły czernią, znowu przejdzie w błękit.

Katarzyna Karpowicz
Beloved Oil on Canvas 80 x 60 centimeters

Ukochany


Gdy ściany miasteczka podejdą ultramaryną, na ulice wychodzi pan X. Nie spotkacie go, póki pudełko dnia jest jeszcze lekko uchylone, a po ścianach błądzi reflektor słońca. Pan X nie ufa (…)

Gdy ściany miasteczka podejdą ultramaryną, na ulice wychodzi pan X. Nie spotkacie go, póki pudełko dnia jest jeszcze lekko uchylone, a po ścianach błądzi reflektor słońca. Pan X nie ufa grom świateł, płoszy go rozedrgany błękit, onieśmiela ekspansja blasku. Co innych mieszkańców wyprowadza na place, jego aresztuje na kilku metrach obłych melancholii (pan X mieszka skromnie za sąsiednim zakrętem, rogów ani kantów bowiem miasteczko nie posiada). Nikt nie zagląda do mieszkania pana X, właściciel zaś nigdy z okna się nie wychyla. Dziewczynka o zielonych oczach, przechodząc opodal, widziała raz ciemną sylwetkę rozmiarów pana X zwisającą głową w dół z wieszaka; najpewniej był to tylko płaszcz z kapeluszem. Kiedy jednak sufit miasteczka zaczyna powoli zyskiwać odcień ścian, a wszyscy kryją się z obawy przed utratą cienia, na tle domów pojawia się pan X. Niebieskoblady, przykulony, zaczyna swój nieśpieszny patrol. Ponoć nie trzeba się go bać, a mimo to nikt nie wyjdzie mu na spotkanie. Wszystko z winy lustra, które zwykł trzymać w prawej dłoni. Nie, to nie sobie się przygląda. Zwraca lustro twarzą ku miastu. Dobrze usłyszeliście: twarzą, gdyż w lustrze zawsze widać czyjąś twarz. Mieszkańcy łowią ją okiem z daleka, ale nie chcą się zbliżać. Odbity odchodzi bowiem bez twarzy.

Katarzyna Karpowicz
Between Past And Future Oil on Canvas 120 x 120 centimeters

Między przeszłością a przyszłością


Jest takie miasteczko, w którym wszyscy chodzą ze spuszczonym wzrokiem. Nie znają trosk materialnych, a nawet można by ręczyć, że nie ma bogatszych w całym królestwie. Mimo to nie są (…)

Jest takie miasteczko, w którym wszyscy chodzą ze spuszczonym wzrokiem. Nie znają trosk materialnych, a nawet można by ręczyć, że nie ma bogatszych w całym królestwie. Mimo to nie są szczęśliwi i gdy tylko mogą, rozpamiętują dni dzieciństwa, które nazywają „zanim”. Albo z trwogą myślą o starości, którą zwą „po”. Żyją nadzieją, że będą jeszcze mogli, jak dzieci, podnieść brodę do góry i roześmiać się głośno. Czarny mag zapewnia, że zna zaklęcie na utratę pamięci – i że to jedyna droga. Trafią do niego, gdy przewinie się czas. Zapomną, dlaczego osiwiały drzewa. Zapomną też o dziecięcych zabawach. Przede wszystkim jednak zapomną o powodach swego bogactwa – i swego smutku. A smutek ów ma źródło w ich profesji. Otóż wytwarzają oni piękne lampy astralne, wyłącznie na eksport. Wysyłają je coraz dalej i dalej, bo okoliczne miasteczka nie składają już zamówień. Nie ma dwóch takich samych lamp, a piękniejsze od kształtu jest ich światło, seledynowo-różowe. Kto raz go doświadczy, wyrzuca wszystkie inne lampy. Rzadko też wychodzi. Noce rozjaśniane astralną poświatą robią się coraz dłuższe, a dnie coraz bledsze. Ktoś taki nie cierpi słońca, lecz, całe szczęście, nie męczy się długo. Chowają go z lampą w rękach.

Katarzyna Karpowicz
When The Dreams Come True Oil on Canvas 70 x 100 centimeters

Kiedy marzenia się spełniają


Jestem duchem klepsydry. Nawiedzam sny domowników, nieświadomych, co czai się w przedmiotach, jakie światy kryją się za ściankami rzeczy, pod skórą z drewna, plastiku, pod szklanym (…)

Jestem duchem klepsydry. Nawiedzam sny domowników, nieświadomych, co czai się w przedmiotach, jakie światy kryją się za ściankami rzeczy, pod skórą z drewna, plastiku, pod szklanym naskórkiem. Kto już zwiedzał zegar lub termometr? Mój kuzyn, duch zegara, otwiera nocą ciemne korytarze. Czyście już śnili ucieczkę przed nikim? Za rogiem kolejny korytarz i róg, szybciej, szybciej. Wiecie, co to było? Ścigaliście się z czasem w brzuchu zegara ściennego. A czy byliście już na brzegu leniwego morza, na skraju fali tężejącej w granatową ścianę? Tylko mleczna poświata, chłód i metaliczny posmak. Widać duch termometru zabrał was na wycieczkę. Klepsydry dawno nikt z was nie obrócił, za to ja mogę obrócić wasz sen. Wejdźcie do moich domów, w łonie piasku jest jasno. Wasze ciała astralne wspinać się będą do okien, brać haust czerwieni i zsuwać się miękko w dół. Będziecie czekać ze mną, lekko lewitując, na przesypanie się świata. Gdy piasek ruszy, spadniemy i my, wirując, w gardło klepsydry, w ciepłą burzę, z której znów usypią się domy i urodzi światło. W górnej komorze nad nami zostanie tylko pył naszej migracji, gotów, by znów kiedyś przyjąć miasto. Przed snem przestawcie klepsydrę, a obudzicie się szczęśliwi, z posmakiem piasku w ustach.

Katarzyna Karpowicz
Dreamer Oil on Canvas 70 x 100 centimeters

Marzyciel


Gdy krzyżują się sfery, doświadcza niepokoju. Wyciąga kulkę z pudełka i czeka, aż czerń zacznie przerastać srebrem. Mrowiący chłód pod palcami zdradza rychłą wylinkę, objawienie (…)

Gdy krzyżują się sfery, doświadcza niepokoju. Wyciąga kulkę z pudełka i czeka, aż czerń zacznie przerastać srebrem. Mrowiący chłód pod palcami zdradza rychłą wylinkę, objawienie metalicznej duszy. Kiedy z czerni wykluje się pierwsza plamka, idzie wystawić ją na światło księżyca. To jego zasnute srebro tnie horyzont, miesza sfery, podnieca aurę kobiet i dusze przedmiotów. Idzie, piastując w dłoni owoc swojego smutku. Idzie i czeka, aż cały przejdzie w srebro. Wówczas narodzi się wiersz.

Katarzyna Karpowicz
I Wish You Were There Oil on Canvas 120 x 120 centimeters

Życzyłbym sobie żebyś tam była


Wzięła kulę w dłonie, żeby się zaczęło. Pan w kapeluszu znów poczuł śnieg na nieruchomej ręce. Dziadek z wnukiem ani drgnęli – chwila była uroczysta. Chłopak patrzył, jak ekran (…)

Wzięła kulę w dłonie, żeby się zaczęło. Pan w kapeluszu znów poczuł śnieg na nieruchomej ręce. Dziadek z wnukiem ani drgnęli – chwila była uroczysta. Chłopak patrzył, jak ekran smartfonu reaguje na dotyk gęstniejącej bieli. Pies zaparł się łapami w śniegu z radosnym napięciem w sztywnym karku. Dziewczęta, nachylone ku sobie, zastygły w statycznej nadziei. Panna w zielonym płaszczu zamarła nie bez wzruszenia, w lusterku bowiem zjawiła się twarz Poruszycielki. Ona sama, sprawczyni, zapuszcza oko w głąb kuli, ku dziewczynie w czerwonej czapce, siedzącej na pieńku, pogrążonej w pracy. Biel szkicownika przyjmuje inną biel, lecz oko nie znajduje w pochylonej sylwetce niepokoju. Gdyby oko przeniknęło jeszcze głębiej, choćby uchem, do wnętrza głowy malarki, znalazłoby tam sny i historie wszystkich znieruchomiałych istot. Oko nie musi tego sprawdzać, cofa się i opuszcza szklaną kulę. Poruszycielka uśmiecha się do siebie, odstawia zabawkę, bierze z wieszaka czerwoną czapkę i rusza ze szkicownikiem do parku.



Wybrane prace

zobacz wszystkie