Vertigo

Bogusław Deptuła Rozmawia Bogusław Deptuła



Katarzyna Karpowicz

Zdjęcia: Karpati & Zarewicz


Z Katarzyną Karpowicz rozmawia Bogusław Deptuła


Twoje obrazy są gorzko-słodkie.

Myślę, że w moim malarstwie jest i dużo słodyczy, i dużo jej odwrotności, bo takie jest też życie, a ja maluję życie. Słodycz i gorycz wzajemnie się podkreślają.

Czuję rodzaj melancholijnego welonu, który przesłania wszystkie twoje postaci i sytuacje.

Dla mnie melancholia jest jedną z najbardziej interesujących rzeczy w sztuce, w poezji, w muzyce, w literaturze, w filmie. Cieszę się, że dostrzegasz ją w moich obrazach. Nie chcę, żeby melancholia w nich dominowała, ale ma być wyczuwalna. Zresztą czerpię inspirację z kadrów filmowych, które wprowadzają taki melancholijny nastrój.

Kadry filmowe? Jakie filmy masz na myśli?

Ukształtowali mnie Fellini, Antonioni, Kurosawa, Buñuel, Bergman, Tarkowski i Kubrick. I jeszcze David Lynch, którego „Twin Peaks” wprawia mnie w szczególny nastrój. Ten klimat, przenika potem do moich obrazów. Jestem zafascynowana obrazami/kadrami.

Myślałem, że to fascynacje bardziej z malarstwa niż z filmów.

Filmy nie przekładają się bezpośrednio na malarstwo. Liczy się nastrój, mój wewnętrzny świat odbity w malarstwie. Opowiadam o sobie. Noszę w sobie wspomnienia z dawnych lat, z dzieciństwa, z nastoletniości, kiedy dosłownie chłonęłam te wszystkie dzieła literackie i filmowe, które tak bardzo mnie ukształtowały. Pewnie również dzięki temu wyrażam w malarstwie proste rzeczy i emocje, jak miłość, smutek, przemijanie, tęsknotę, samotność czy bliskość z drugim człowiekiem. Opowiadam w sposób teatralny, trochę filmowy.

Co było najpierw – obrazy malowane czy obrazy ruchome?

Najpierw było moje wieczne rysowanie i malowanie, i opowiadanie na nowo tej samej historii.

No i chyba dom, w którym dorastałaś?

Dom rodzinny i stół, przy którym siedziałam wieczorami nad rozłożonym blokiem, z kredkami. Rysowałam, słuchając cicho radia, co nie przeszkadzało rodzicom. To było we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, leciała dwójka; uwielbiałam słuchowiska, czytane powieści. I właściwie nic mi się nie zmieniło do dziś. Wciąż powracam do tematu ulic, dzieci, basenów. I gdyby ustawić te obrazy w kolejności powstawania, to można by zrobić film animowany. Zatem najpierw był obraz, ale ten obraz jest cały czas ruchomy w wyobraźni.

Zatytułowałaś tę wystawę „Maurin”. Co to znaczy?

To wymyślona postać z mojego dzieciństwa. Mama chciała nazwać mnie Maura. Oryginalny pomysł przegrał z rozsądkiem i zostałam zwyczajną Katarzyną. Maura jednak utkwiła mi w głowie jako alternatywna postać mnie samej. Od dzieciństwa zastanawiałam się, co by było, gdybym była zupełnie innym człowiekiem. I jakby to było żyć życiem jeszcze kogoś innego, w innym miejscu świata. I poprzez rysunki przenosiłam się w te światy i tworzyłam sobie inną osobowość. W tych postaciach zaklinałam siebie i stwarzałam sobie nowe możliwości.

Bawiłam się z siostrą w grę, która polegała na tym, że wyobrażałyśmy sobie, co w tej chwili dzieje się gdzieś na świecie. Spacerowałyśmy sobie po Lasku Wolskim i opowiadałyśmy: w tej chwili na świecie ktoś klaszcze w dłonie, bo właśnie wysłuchał świetnego koncertu. I okazuje się, że ja to samo nieustannie robię w malarstwie – podchodzę do pustego płótna i wyobrażam sobie, co w tej chwili się dzieje w tym alternatywnym świecie. I odbiorca stojący przed tym obrazem może się wcielić w jedną z postaci i wyobrazić sobie ten świat, odnaleźć się w jego nastroju.

Postać Maurin pasuje mi i do chłopca, i do dziewczynki, do kobiety czy mężczyzny, płeć nie ma znaczenia. To równie dobrze może być piesek lub jakieś inne zwierzę. Tytuł wystawy jest bardzo osobisty, ale bynajmniej nie chodzi o autoportret. To próba zachęcenia widza, żeby pożył sobie innym życiem, żeby wybrał jedną z tych postaci i nią pobył.

Mam wrażenie, że Maurin to taki everyman, jest tobą, ale i każdym. Ciekawe, że nie ma tu zdefiniowanej płci, te postaci są nieco androgyniczne. Ich cechy płciowe nie są zaakcentowane, może nie pomijane, ale i nie podkreślane. Dodałaś tu jeszcze zwierzęta, i słusznie, wszak zdarza się, że myślimy o sobie jak o jakimś zwierzęciu, że chcielibyśmy się w nie zmienić.

W utuczonego kotka, który u jakiejś babci w Hiszpanii ma duży balkon, duży ogródek i dobre życie.

I dużą miskę.

I widok na morze, bez zmartwień.

Czyli ta Maurin albo ten Maurin, everyman, to taka figura kogoś, kto będzie stawiany w różnych sytuacjach.

W tle jest jeszcze jedna ciekawa historia, bo okazało się, że był ktoś, kto nazywał się Krzysztof Maurin. Profesor matematyki, fizyki i filozof na Uniwersytecie Warszawskim; podobno był niezwykłym naukowcem, prowadził seminarium o tym, jak matematyka łączy się ze sztuką i filozofią.

Wydaje mi się, że był bratem Jolanty Maurin Białostockiej, żony najwybitniejszego polskiego historyka sztuki, czyli prof. Jana Białostockiego. Była historyczką sztuki, pisała, tłumaczyła z niemieckiego.

On w swojej teorii matematyki wchodził w metafizykę, co jest mi bardzo bliskie.

Wspomniałaś o basenie. Czym jest basen?

Gdy pływam, tracę ciężar codzienności. W tych basenach, do których regularnie powracam, opowiadam o wyzwoleniu się z własnych człowieczych ograniczeń, które nas nieraz tak męczą i przytłaczają. W basenie przy każdym odbiciu, w rytmie oddechu, przy rozluźnieniu przenosisz się na chwilę w błogi niebyt. I to jest wytchnienie, odpoczynek.

Wypadasz z czasu.

Właśnie tak. Zauważ jednak, że w tych basenach nie ma wody, to są bardzo abstrakcyjnie pojmowane baseny. Wprawdzie jestem malarzem figuratywnym i wiele osób myśli, że maluję realistycznie, ale ja sama myślę w tych obrazach w sposób bardzo abstrakcyjny.

Czym jest maska?

Maska dla mnie jest przedłużeniem opowieści o danej osobie, o jej emocjach, życiowych zmaganiach. Maska buduje tajemnicę. Przysłaniając maską twarz – czyli tak naprawdę duszę – jeszcze mocniej ją obnażam, aż staje się naga, szczera i bardzo bezbronna.

A czym jest lustro?

Nie potrafię jeszcze zdefiniować lustra, bo dopiero niedawno zaczęłam malować ten motyw. Pierwszy raz pojawiło się w scenie, gdzie chłopak, wyglądający jak Franz Kafka, trzyma owalne lustro, na którym widać kobiece usta pociągnięte czerwoną szminką. Przeczuwałam, że lustro jest po prostu pamięcią, wspomnieniem. Symboliczny sposób uchwycenia czegoś, czego już nie mamy albo za czym tęsknimy.

Czym jest cyrk? Co to za miejsce?

Złe miejsce. Diametralnie zmieniłam zdanie na temat cyrku. Dla mnie to już nie jest miejsce dziecięcej fascynacji, gdy do Szczebrzeszyna przyjechał cyrk. W tej fascynacji zachwyt mieszał się ze strachem, bo cyrk dla dziecka to właśnie takie doświadczenie: zachwytu i strachu jednocześnie.

Tak jak z bajkami, dzieci je lubią, ale i trochę się boją.

Później weszłam w cyrkowy świat Picassa. Nie pamiętam, żeby pokazywał się tam jakiś niedźwiedź. Zresztą od wielu lat jestem przeciwniczką zwierząt w cyrku.

U Picassa niedźwiedzia nie ma, klaunów też nie ma.

Jego cyrk został ze mną na dłużej i spowodował, że wróciłam do moich dziecięcych cyrkowych wspomnień.

Czy masz świadomość tego, że jesteśmy swoimi symbolami śmiertelnymi? Nosimy własną trupią czaszkę pod naszą żywą skórą.

Tak, widzę i czuję to od dziecka. I jest to… nie powiem „obsesja”, bo to zabrzmi negatywnie, ale też nie fascynacja; to problem, z którym się zmagam, a ponieważ od zawsze tłumaczę sobie różne rzeczy poprzez rysowanie i malowanie, to wracam do tego tematu, w moich obrazach pojawia się motyw przemijania. Może nie w każdym, ale w wielu. Czaszka jest zresztą również symbolem maski. Mam świadomość własnej śmiertelności. Nie boję się tego. Jest to piękne. I trochę gorzko-słodkie, takie jak życie, jak to, od czego zaczęliśmy tę rozmowę: jesteśmy, nie będzie nas.

Jeszcze jesteś młodą osobą, ale na swoim życiowym koncie masz już kilka gwałtownych epizodów osobistych i zdrowotnych. Przenika to do malarstwa?

Te doświadczenia wzbogacają i mnie, i malarstwo. Osobiste przeżycia na obrazie stają się uniwersalną opowieścią.

A czym są te nieba, które nagle zakotłowały się w twych obrazach? Skąd się wzięły?

Rok temu straciłam błędnik. Świat zawirował, wirował nawet podczas snu. Miewałam sny, w których gubiłam wszystko, gubiłam się w mieście, miałam nieustanne poczucie braku balansu. Nic przyjemnego, ale malarstwo coś zyskało: zaczęłam intensywniej widzieć kolory, bo mózg ratował się kompilacją zmysłów, podsuwał pomoc w postaci innego postrzegania rzeczywistości. I wtedy właśnie, kiedy jeszcze kręciło mi się w głowie i rehabilitowałam się, stojąc przed sztalugą, zaczęłam malować te obrazy vertigo (zawrót głowy), z postacią ciasno otoczoną szpalerem arkad, w których stoją ludzie.

Kolory się wyostrzyły, miałam obsesję kompozycji i szczegółu. Wtedy powstały te nieba – próbowałam w nich zawrzeć moje wrażenia, gdy idę ulicą. Bo tak naprawdę gdy nie masz błędnika, to jest tak, jakbyś widział przez kamerę, tak jakby Lars von Trier filmował twoje życie. Po prostu mózg płata figle.

Jesteś w uprzywilejowanej sytuacji, że żyjesz z tego, co lubisz robić.

Kiedyś powiedziałabym, że mam szczęście, a teraz daję sobie możliwość spojrzenia w inny sposób i po prostu mówię, że to lata ciężkiej pracy i szczęście.

Na koniec zapytam, czy zgadzasz się z frazą Milana Kundery, że życie jest gdzie indziej?

Ostatnio nawet o tym myślałam i zmartwiłam się tym, że moje życie rzeczywiście jest gdzie indziej, i że prowadzę je równolegle na obrazach. Zaczęłam się zastanawiać, czy te obrazy nie są właśnie ucieczką. I tak od czasów dzieciństwa wciąż uciekam w swój świat. I dlatego tyle pracuję, tyle maluję, bo moje życie jest również gdzie indziej. Nie wiem, czy rozumiem to w taki sposób, jak rozumiał Kundera. Natomiast rzeczywiście przenoszę się z realnego świata do równoległego, malarskiego. Szczególnie teraz, gdy tak intensywnie pracuję, mam wrażenie, że bardziej mnie interesuje życie, które tworzę, niż rzeczywistość, która mnie czasem przeraża, i od której chcę na moment uciec.

Nie ma sensu rozstrzygać, które z tych żyć jest bardziej prawdziwe. Ale patrząc na te twoje obrazy, właśnie o tym myślałem, że z jednej strony te postaci są takie konkretne, z drugiej uniwersalne. Że te sytuacje są tak samo prawdopodobne jak i wymyślone.

I znowu wracamy do mojej zabawy z dzieciństwa w prawdopodobieństwo zdarzeń, w fantazjowanie na temat innego życia. No i to jest piękne.

A już dorosłaś?

Nigdy nie dorosnę.



Wybrane prace

zobacz wszystkie