Drogi równoległe
Widok z okna psuje wieża operatora sieci komórkowej. Stoi od niedawna w szczerym polu – brzydka, za to pół Łodzi ma lepszy zasięg.
Z okna brzydka, ale na obrazach fajna – lekka, ażurowa, geometryczna konstrukcja. Obok kiosk, betonowa kostka. Pejzaż, a jak odwrócić obraz o sto osiemdziesiąt stopni, to kompozycja zmienia się w martwą naturę.
– Taka gra.
Tu się urodził i spędził dzieciństwo, rodzice wyprowadzili się, gdy miał pięć lat. W starym, drewnianym dom rodzina mieszkała od wielu pokoleń. Wrócił siedem lat temu, po dłuższym pobycie w Holandii. Dom stał pusty. Wymienił belki stropowe, dach, okna, podłogi. Mieszkanie na odludziu ma swoje plusy i minusy.
– Czasami jest pięknie, a czasami jest po prostu daleko.
Twórczość można traktować w dwojaki sposób – można szlifować kamienie albo gotować, zdejmować kolejne warstwy, cieszyć się, że ubywa, albo dodawać, mieszać, smakować. Ta druga droga jest mu bliższa. Obraz musi być dobrze doprawiony.
Pytanie: abstrakcja czy figuracja – nie ma sensu. Nie dzieli swojej pracy na jakieś okresy, nie nazywa – to są drogi równoległe.
– Wychodzę od tego, co mam, co jest blisko, pod ręką. Ale czasami nachodzi człowieka smak na coś innego.
Z sypialni, z łóżka, na przestrzał widać pracownię i obrazy. Niektóre potrzebują trzech godzin, niektóre trzech miesięcy. Niby tylko praca, aż praca – przeważnie od rana, na spokojnie, bez burzy mózgu, bicia się z myślami i rwania szat. Może nawet coś w rodzaju medytacji, bo malowanie wprawia w przyjemny trans, relaksuje. Największym problemem bywa nuda, bo taka praca polega na tym, że się siedzi samemu. Najważniejsza jest szczerość wobec samego siebie. Wystarczy decydować o swoim życiu – to tak jak w malarstwie: można popełniać błędy, byleby to były własne błędy. Chociaż…
– Z malowaniem jest jak z życiem; czasami trafi się jak kulą w płot – nie idzie, nawet bardzo często nie idzie – i trzeba się z obrazem upić, przemęczyć, zarwać noc.
Wystarczy przejść się dookoła domu. Sień, kuchnia, pracownia, sypialnia, łazienka, znowu sień. Wszystkie pomieszczenia przechodnie – po drodze wiele motywów. Wanna na środku ogromnej łazienki – i kobieta na obrazie odwrócona tyłem do widza, może czeka, aż wanna napełni się wodą, a może czeka na mężczyznę. A może to mężczyzna na nią czeka. Obrazy z fotelami. Z nimi akurat jest tak, że jeden fotel, ten z lat pięćdziesiątych, na cienkich nóżkach, z drewnianymi oparciami, rzeczywiście tu stoi, a drugi – wielki, geometryczny, całkowicie wymyślony, jest wymyślony, chociaż wciąż w różnych wariantach powraca na płótnach.
Najgorzej, że w Łodzi nie ma rzeki, a miasto bez rzeki nie ma już tego piękna, energii. Jak tęskni do Warszawy, to najbardziej właśnie do rzeki. Tajemnicze światło na niektórych obrazach świeci jak wspomnienie ognisk w nocy na plaży na Saskiej Kępie. A może wcale nie, nie stąd inspiracja – można tylko mnożyć interpretacje. Odpowiedzi i tak nie będzie. Raz po raz wraca do Herberta, do Martwej natury z wędzidłem – są ci, którzy pytają, i ci, którzy znają odpowiedź.
– Każdym obrazem stawiam pytanie. Życie też polega na tym, żeby zadawać sobie pytania, szczególnie to podstawowe: „dlaczego?”.