Tajemnice obrazu
Talent uwarunkowany genetycznie?
Może coś w tym jest. Babcia rzeźbiarka, mama też. Bardzo wcześnie wiedziałam, że chcę być malarką, ku przerażeniu rodziny, bo to takie niepewne zajęcie, niepewne życie. Niby mogłam pójść w ślady ojca - inżyniera leśnika. W końcu dzieciństwo spędzone w leśniczówce było przyjemne. Przyglądam są koniom w hodowli mojego taty, potem je maluję.
Lubię, cenię, podziwiam...
... bardzo wielu artystów. Fascynacje odchodzą i wracają. Znowu lubię Modiglianiego, a omijam Balthusa. Ideałem twórcy niezmiennie jest dla mnie Tycjan. Cenię go za to, jak malował, że miał odwagę odejść od malowania tego, co się podobało, i pójść własną drogą. Picasso jest mistrzem, ale też pozerem. Pozerstwa nie lubię. Historia sztuki, tradycja, jest dla mnie bardzo ważna, trudno tworzyć w zawieszeniu, bez zakorzenienia. W końcu malarz jest tylko człowiekiem i często potrzebuje odniesień. Zawsze starałam się nie wchodzić w żadną stylistykę do końca, raczej próbowałam wydobyć coś swojego. Czasami patrzę na swoje obrazy sprzed paru lat i one podobają mi się bardziej niż to, co robię teraz. Ale wiem, że powstawały pod wpływem prostej fascynacji Hopperem, a ten etap mam już za sobą.
Historia czy ilustracja?
Dla mnie zdecydowanie obraz to ilustracja, a nie fabuła. Gdybym była pisarzem, to pewnie snułabym opowieści. A tak, to nawet nie potrafię wyjaśnić, co się dzieje na moich obrazach, bo nie wiem – mnie samą to intryguje. Czasami wydaje mi się, że nawet zwyczajna scena, nawet autoportret ma drugie dno. Te obrazy to tajemnice. Lepiej ich nie nazywać, nie interpretować, nie zabijać słowami ich tajemniczości. Tytuł? Może to podpowiedź, a może zmyłka. Taka na przykład „Rzeź niewiniątek” – biblijna historia. A dla mnie to pretekst do malowania pięknych chłopców. Oczywiście, można zasugerować się tytułem i szukać treści, ale lepiej po prostu patrzeć.
Krok do przodu, czasem w bok...
... byle nie w tył! W sztuce celem nie mogą być puste zmiany, ale rozwój. Wiem, że podjęcie każdej kolejnej próby, nawet jeśli okaże się w końcu nieudana, jest dla mnie cenne. Chciałam malować bardziej ekspresyjnie, to mnie pociągało. Ale spróbowałam tego i tak naprawdę nie wiem, czy to jest moja droga, czy to przystaje do mojego temperamentu, bo przecież każdy malarz ma jakiś tam malarski temperament. Jeśli się go wysłucha, to można robić świetne rzeczy, a jeśli się idzie wbrew niemu, to efekty zawsze będą nieszczere. Zaczęłam budować zbiorowe sceny, na których wiele się dzieje, ale to nie zawsze miało sens. Chcę oddać w moich obrazach ekspresję, która aż boli, a chyba jednak nie jestem w stanie – przyznaję się. Zresztą czasami efekt podskórnego napięcia udaje mi się osiągnąć w kameralnym przedstawieniu, w autoportrecie. Może więc nie chodzi o dzianie się, lecz o klimat obrazu.
Posiadanie umiejętności uspokaja?
Myślę, że masowe odejście od warsztatu w imię tajemniczego postępu jest co najmniej podejrzane. Długo pracowałam nad tym, żeby mieć łatwość malowania ręki czy twarzy, i wiem, że to potrafię. I rzeczywiście, w momencie kiedy maluję, kiedy męczę się z materią, bo się męczę, świadomość, że potrafię coś zrobić, bardzo dobrze dodaje pewności. Ale przecież nie chodzi o to, żeby siebie czy widza kokietować warsztatem, umiejętnościami. To tylko element, który musi być podporządkowany całości koncepcji obrazu.
Malowanie to jest walka.
I warto walczyć, nawet jeśli się przegra. W końcu ilu było szczęśliwych malarzy? Zadowolenie? Czasami wymyślę jakąś kompozycję, dobrze ją ułożę i jestem zadowolona. Czasami w trakcie malowania coś mi się uda i myślę – super! Ale to są tylko przebłyski. Teraz zamówiłam sobie nowe płótna. Czekam na nie i mam nadzieję, że one czekają na mnie. Białe płótno zawsze działa inspirująco – i znowu powalczę.