Początek
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem autoportrety Aleksandry Waliszewskiej, namalowane na zniszczonych kawałkach tektury, miałem uczucie, jakbym zdmuchiwał kurz pokrywający prawdziwy skarb.
Podobne uczucie mógł mieć archeolog wygrzebujący spod piasku portrety z Fajum. Tajemnicze misterium rozgrywające się na tych skromnych obrazkach miało ogromną siłę. Nawet najmniejsze szkice zaskakiwały pewnością ręki kierowanej wyobraźnią o niespotykanej już dzisiaj wrażliwości.
Przerzucałem kolejne kartony, na których ukazywała się Aleksandra w swoich kolejnych autowizerunkach. Przecież nie chodzi jej tylko o te wymyślne aktorskie pozy i przebrania
, myślałem. To kapłanka, a jej obrazki są jej religią, obraca się w nich jak w ekstatycznym tańcu.
Do dzisiaj nie potrafię do końca odpowiedzieć sobie na pytania, które wówczas kłębiły mi się w głowie. Kim jest Aleksandra, co chce nam powiedzieć przez swoją sztukę? Wiem tylko, że to, co robi, będzie musiało przedzierać się pod prąd panujących strategii sztuki. I cieszę się, że jestem pierwszym, który to malarstwo i jej autorkę Państwu zaprezentował.