Zagubiona w lustrzanym odbiciu
Widzisz fajne zdjęcie w Vogue`u i myślisz o, temat na obraz
? Twoje dziewczyny są jak modelki z modowych magazynów a faceci zeszli z fotosów filmowych.
Może tak to wygląda, zwłaszcza dla tych, którzy wiedzą, że maluję ze zdjęć, ale początek każdego obrazu jest we mnie, nie na zdjęciu, nie w gazecie. Najpierw jest pomysł, a nawet nie pomysł, tylko coś dużo bardziej niewyraźnego - jakieś uczucie. Uczucie żalu, współczucia, zachwytu, tęsknoty, miłości.
Ładne uczucia.
No nie tylko, taka idealna to znowu nie jestem. Czasami obraz zaczyna się z mojego oburzenia, buntu, złości, chęci odwetu a nawet mordu. Więc zaczynam szukać wyrazu dla tego uczucia - twarzy, sytuacji, gestu. Czasem szukam we własnym albumie, we wspomnieniach dawnych emocji – to zaskakująca konfrontacja, bo rzeczywistość ciągle mnie boli, a gdy patrzę na swoje zdjęcia, nawet z najmroczniejszych okresów w moim życiu, to jestem na nich prawie zawsze uśmiechnięta. Przede wszystkim jednak przeglądam setki zdjęć w internecie - wyłuskuję, przerabiam, powiększam, suwakami przesuwam kolory, kontrasty, zaglądam tym nieznanym ludziom w oczy... I czasami z zupełnie przypadkowej twarzy nagle wyziera to, czego szukałam – widzę własny bunt, własną tęsknotę.
Jedna fotka wystarczy do zobrazowania emocji?
Praca ze zdjęciem ma w sobie coś z dialogu: szukam np. literki „A”, a „A” mówi mi że przecież jeszcze było „B” i „C” i tak sobie dopowiadamy... Wybrane zdjęcia, kompozycje, chowam do folderów. Po pewnym czasie znowu wybieram te najlepsze, najcelniejsze, najbardziej wzruszające, ale wciąż nie maluję i zaczynam tęsknić, tęsknić za obrazem, tak mocno, że kiedy w końcu dopadnę do płótna, to maluję bardzo szybko, w lekkim amoku - i tak jest najlepiej. Nie potrafię malować na zimno, tak jak radził mi mój profesor Kiejstut Bereźnicki: malować należy 3 godziny dziennie, codziennie
– po prostu nie potrafię.
A w realnych ludziach, spotkanych na ulicy czy w kawiarni się nie przeglądasz?
Czasami zakochuję się w jakiejś postaci, którą znam ... oczywiście w kobiecie i muszę ją spotykać, patrzeć na nią, proszę o zdjęcia, albo rysuję z pamięci. Uroda kobiet rzeczywiście mnie urzeka, ale szukam w nich czegoś więcej, szukam w nich syntezy kobiecości, symbolu kobiecego losu.
Powiało feminizmem. Mężczyzn traktujesz bardziej przedmiotowo?
Tak jak mężczyźni zazwyczaj traktują kobiety. Wzruszają mnie tylko bardzo młodzi i piękni chłopcy.
Buntownicy bez powodu i buntownicy z wyboru? Jak James Dean?
Nie namalowałam jeszcze Jamesa Deana... Natomiast popełniłam kiedyś taki przeskalowany portret Hłaski (à la Dean) z papierosem. Nie malowałam go dlatego, że mi się podobał jako facet, ale dlatego, że właśnie w tamtej chwili czułam się, albo chciałam się poczuć jak on - facet, z papierosem, w gorące popołudnie... czyż można poczuć się lepiej?
A Twoje kobiety to nie słodkie lale, dziewczyny na urodziny? Takie są estetyczne.
A czy kobieta, przepraszam, ma jakieś wyjście? Musi być piękna i bezwzględna. Tak, chyba właśnie o to mi chodzi, żeby nie była pokorna, zawstydzona i poniżona, żeby jej pierwszym odruchem nie było służyć wszystkim naokoło, bo do tego została wychowana.
Moje dziewczyny są jak aktorki u Tarantino, którego z resztą nie cierpię, bo jest brzydki, zarozumiały i przynudza. Ale aktorki ma niezłe – ostre. Ładniutkie, seksowne, słodkie, ale każda ma w kieszeni pistolet albo nóż.
Czy myślisz, że mam schizofrenię? Niee..., to się podobno nazywa syndrom „borderline” – takie zatarcie granic pomiędzy sobą a światem, zagubienie w lustrzanym odbiciu. Ale to pozytywne zagubienie - wyostrza odbiór.