Słucham wszystkiego
Chyba nie podróżujesz zbyt wiele, ale Twoje obrazy wyglądają, jakbyś odbywał dalekie wojaże i zwiedzał dalekie kraje. Jak to jest?
Masz racje, mało podróżuję, jestem domatorem, mam jednak na tyle dużo wyobraźni, że maluję obrazy z różnych krajów i krain zmyślonych. Moje prace kupują ludzie z Izraela, Australii i myślą, że ja tam wszędzie byłem. A ja jestem w Częstochowie, najczęściej w moim mieszkaniu-pracowni... Wyjazdy są dla mnie straszną mordęgą.
Nigdy nie ciągnęło Cię do podróżowania?
Bardzo mi się podobał Paryż i chciałbym tam zostać na dłużej. Było lato, ładnie, ciepło, chodziłem na koncerty, do knajp. Mieszkałem w niestresujących warunkach. Ale to mi się raz zdarzyło. Może jestem wybredny, może tylko niektóre miejsca mi się podobają.
Z drugiej strony: byłeś w Paryżu, lecz w Twoich obrazach nie ma żadnego śladu Paryża. Są za to miejsca, których nigdy nie odwiedziłeś...
Nie wiem, na czym to polega. Myślę, że teraz mam zakodowany w głowie Nowy Jork, czy ogólniej – architekturę amerykańskich miast. To mi się podoba, chociaż nie wiem, czy jakbym był w Nowym Jorku, to czy by mnie to powaliło... Gdy tak patrzę na te tysiące okien, schodów przeciwpożarowych... To jest trudne, ale i fascynujące.
A ten Twój Nowy Jork jest ze zdjęć czy z filmów? Policyjnych, sensacyjnych?
Może Nowy Jork to tylko pretekst. Od piętnastu lat maluję okna i drzwi, w różnych wariacjach. Cały czas, od piątego roku Akademii, od mojej pracy magisterskiej.
Skąd się u Ciebie wzięła ta obsesja? Lubiłeś zaglądać ludziom do okien?
Nie, nie. To stara historia, tak stara, że nie pamiętam, jak było na początku. Okna i drzwi są motywem, który można powtarzać w nieskończoność. Na płaszczyźnie i w przestrzeni. Wyjścia po jednej stronie wnętrza, po drugiej. Wchodzisz, wychodzisz. Temat wydaje się pojemny, był i jest wykorzystywany przez wielu malarzy, więc myślę, że można go kontynuować.
Dla Ciebie okno jest tym, co otwiera, czy tym, co zamyka?
Zamyka i otwiera.
W obrazach renesansowych i późniejszych okno było zawsze symbolem otwarcia na świat, a z kolei kiedy zaglądamy do jakiegoś wnętrza przez okno, jest w tym zawsze coś z podglądania.
Właśnie, o to chodzi: jakbym był dwiema postaciami, kimś biorącym udział w akcji i ją podglądającym.
Ale okna zazwyczaj są u ciebie zamknięte...
Niektóre bywają otwarte.
Czym dla Ciebie jest malowanie?
Jest wielką przygodą, wyzwaniem, zadaniem do wykonania. Trudnym zadaniem. Ale uważam siebie za rzemieślnika, który ma wykonać dobrą pracę, dobry wyrób.
W tym, jak malujesz, widać, że to dla Ciebie poważne zadanie, że traktujesz je niezwykle serio.
Taki mam charakter, że jak coś robię, to porządnie. Wszystko jedno co. Nie czuję, że to jakaś misja, po prostu praca jak praca, ale chcę ją wykonywać najlepiej jak umiem i jak mi pozwalają moje możliwości. Ocena, wiadomo, nie do mnie należy.
Najchętniej malujesz widoki miast, istniejących lub nieistniejących. Ale w miastach mieszkają ludzie, a Twoje miasta są kompletnie puste. Jakieś tylko tramwaje widma przejeżdżają... Może zwyczajnie nie umiesz malować ludzi?
Pewnie bym umiał, ale tak się stało, że nie maluję. Może kiedyś się przełamię. Nie da się zrobić niczego na siłę.
A może chcesz być tajemniczy?
Nie, nie mam takiego zamiaru. Nie maluję z premedytacją, żeby się wydać tajemniczym. Jeżeli tak się wydaje, to ludzie to tak oceniają. Skupiam się na warstwie malarskiej, dosłownie i w przenośni. Bardziej mnie interesuje światło, kompozycja, struktura farby, faktura, przejścia od grubych warstw farby do cienkich. Akcja moich obrazów dzieje się poza nimi. Światło, które tam dominuje, jest narratorem. Ono buduje obraz, wydobywa, odbija rzeczy, których nie ma na obrazie. Dla mnie moje obrazy są konceptualne. Może dziwne rzeczy mówię, ale miałem zamiar zrobić wystawę w piwnicy – tylko przy zgaszonym świetle. Wiadomo, co tam jest: jakieś obrazy, ale wszystko w zawieszeniu. Oczekiwanie, bycie, sam klimat jest ważny, może najważniejszy.
To światło jest dowodem obecności człowieka? Boga? Czy czymś innym?
Nie mogę tego wytłumaczyć, nie umiem nawet.
Twoje pejzaże mają bardziej realistyczny charakter. Nie mówię, że są realistyczne, lecz nie ma w nich tego tajemniczego światła. Jaka jest różnica między pejzażami a widokami miast?
Różnica jest tylko w kompozycji. Tutaj elementem tworzącym obraz jest architektura, domy. A tutaj jakieś pole, plaża czy morze. To jest też ciągle wyzwanie dla mnie: malować zachody słońca. Chciałbym jeszcze namalować jelenia, ale na razie katuję się tylko zachodami słońca. To złożony temat i uważam, że można poszaleć.
Czy Twoje okna wychodzą na zachód?
Na wschód.
To czemu zachody, a nie wschody?
Podświadomie pragnę zachodu, takiego różowego nieba, morza. To synonim największego kiczu. Teraz maluję, chyba z sześć miesięcy, kawałek nieba. Most, rzeka, zachód słońca. I nie mogę tego skończyć. Kwestia talentu...
Masz kłopot z talentem?
No niestety, wymyślam sobie coraz głupsze, trudniejsze rzeczy do wykonania.
Wymień swoich ulubionych malarzy.
Nowosielski, cały Nowosielski, fragment Lebensteina (lata sześćdziesiąte), amerykańscy malarze z lat pięćdziesiątych: Pollock, Rothko. Yves Klein. Oczywiście najważniejsi są klasycy: Rembrandt, Caravaggio, Velázquez, El Greco. Sztuka dawna jest dla mnie, bodajże, najważniejsza. Ze współczesnych jeszcze Francis Bacon. Poza tym mali Holendrzy.
Z malarzy, których tu wymieniłeś, żaden bezpośrednio nie wpłynął na Twoje malarstwo.
Trudno byłoby malować jak Rembrandt, nikt teraz tak nie maluje. Zatracił się warsztat. Z powrotu do klasyki wychodzą jakieś nieporozumienia, maniera. Nie można powtarzać w sposób powierzchowny wzorców, trzeba pogłębić treść. Jak zobaczyłem El Greca w Krakowie (Grupa Laokoona – obraz, który przyjechał na wymianę), byłem porażony skalą. Myślałem, że jest ogromny, a okazał się mały. Dla mnie to nowoczesny obraz, anatomia bieli, jej odcieni. Gdybym był mądrzejszy, to bym już nie malował. Współcześni malarze mnie nie ruszają, na instalacjach się nie wyznaję.
A de Chirico nie jest dla Ciebie odniesieniem?
Nie. Jakoś bezwiednie, oczywiście, powtarzam pewne elementy, ale nie myślę o nim, nie jest on dla mnie wzorem, na pewno nie. Rembrandt i jego portrety w wieku dojrzałym – to jest wzór, który oczywiście trudno powtórzyć, niestety. Caravaggio... Magritte...
Wolisz Magritte’a niż de Chirico?
Magritte jest inteligentny, dowcipny. W jego malarstwie sama historyjka jest interesująca, zabawna. On też malował jakieś arkadki, aleje... ale nie porusza mnie to, bo jest malowane dziwnie, tak płasko... Co innego historia, ta jest ciekawa, jak zawsze u Magritte’a. Ale forma nie.
Czy malowanie wypełnia Ci cały świat, czy coś jeszcze robisz poza tym?
Nie, właściwie nic.
Malując, słuchasz muzyki?
Teraz mam poważny kryzys, jeśli chodzi o muzykę. Jestem od niej uzależniony, ciągle kupuję płyty, wkładam do odtwarzacza i po sekundzie wyłączam, bo mnie drażnią. Ale nadal kupuję, to jest uzależnienie, alkoholizm...
... płytoholizm?
Płytoholizm. Oczywiście chciałem być muzykiem, ale malowanie wygrało, bo malowałem od dziecka, a nie miałem na tyle charakteru, żeby grać, czy też nakłonić rodziców, żeby mnie zapisali do szkoły muzycznej. W latach osiemdziesiątych wszyscy grali, wszędzie były kapele rockowe. Ja też coś rzępoliłem. Potem usłyszałem jazz, Davisa. No i ta muzyka wciąż bardzo poważnie tkwi we mnie, żałuję, że to nie ja gram. Malowanie jest niczym przy muzyce. Zwykła artystka popowa mocniej działa, potrafi doprowadzić do płaczu, a dzieło malarskie nie...
A mnie się to zdarzyło przy maleńkim portrecie Degasa, który wisi w Musée d’Orsay, i nie tylko... Wolisz słuchać muzyki klasycznej czy rozrywkowej?
Mieszam. Teraz głównie słucham radia, Dwójki, dużo. Muzyki poważnej, ale współczesnej. Mam śmietnik w głowie. Kiedyś głównie słuchałem jazzu, ale teraz słucham wszystkiego: jakiś show, Murzyni z lat siedemdziesiątych, ścieżka z Pulp Fiction; a tutaj znowu kupiłem sobie Gabriela Fauré, Requiem. I Marlenę Dietrich. Uważam, że jej niemiecki jest piękny i miękki. Denerwuje mnie, jak śpiewa po angielsku, ale po niemiecku, stare rzeczy, są świetne. Słucham wszystkiego...