Kąpiel z obrazem
Linia horyzontu jest punktem odniesienia, to horyzont definiuje pejzaż.
Tak, to są pejzaże. Nie ma co do tego wątpliwości.
Martyna Merkel przygląda się światu. Obserwuje, kontempluje, przeżywa. Obraz to efekt jej spojrzenia, uważności, wrażliwości i sposobu syntetyzowania wrażeń na płótnie. Znikają elementy opisowości na rzecz zwięzłości konstrukcji form zaledwie sugerujących przedmiotowość.
Nie przekracza granicy abstrakcji, nie przechodzi na drugą stronę. W naturze jest tyle piękna, że nie trzeba nic wymyślać
- argumentuje.
Pejzaż widzi wszędzie. Mówi, że nawet, kiedy patrzy w podłogę, to kadruje, i już ma pejzaż.
Wszędzie widzi też wyjątkowe zestawienia kolorystyczne, widzi piękno w nakrapianych rdzą liściach chorej gruszy.
Pierwszą lekcję widzenia pejzażu, dostrzegania wyjątkowej urody otaczającego świata, dostała od ojca, malarza Janusza Merkela, wychowanka Józefa Hałasa. Nie zapomni jak spacerowali po Nadodrzu, zapuszczonej dzielnicy Wrocławia. Ojciec artysta skazywał na zniszczone mury domów, na starą, poniemiecką kostkę brukową, i zachwycał się. Wtedy jeszcze nie rozumiała jego zachwytu, ale te spacery, rozmowy o naturze, pięknie, sztuce, uwrażliwiały ją na świat, otwierały jej oczy.
Pierwszą lekcję koloru dostała od samego profesora Hałasa. Od drugiego roku życia jeździła z ojcem na plenery malarskie. Nie raz, kiedy młodzi artyści malowali, opiekował się nią właśnie profesor Hałas. Kiedyś zbierali razem liście, układali je obok siebie. Popatrz
- mówił jej - jaki piękny bordowy kolor
. Tu nie ma bordowego
- protestowała. Popatrz, jest
– przekonywał, aż zobaczyła bordowy kolor. Profesor miał rację.
Wychowała się wiec na koloryzmie, ale na tym specyficznym Hałasowskim trendzie kolorystycznego ograniczenia.
Od dziecka wiedziała, że chce być artystką. Na studiach we wrocławskiej ASP czuła się jak w domu. Do dzisiaj zapach olejnych farb wywołuje w niej znajome uczucie bycia we właściwym miejscu.
Pejzaże zaczęła malować już po pierwszym roku studiów, na plenerze w Szczytnej. Pierwsze prace były dosłowne. Potem zaczęła odrealniać widziany świat.
Ważnym doświadczeniem okazało się dla młodej malarki stypendium w Portugalii. Mówi, że pobyt w Porto był otwierający. Zafascynowana widoczną wszędzie materią, robiła zdjęcia bram, drzwi, okiennic, potem je malowała. Poszerzyła gamę kolorystyczną.
Teraz patrząc na jej obrazy mówimy o bogatej kompozycji kolorystycznej. Wyszła poza lekcje ojca i Hałasa. Na ich nauce zbudowała własny styl, własną metodę twórczą.
Obrazy Martyny Merkel zachwycają formą, kolorem, nastrojem. To jest powolne malarstwo, niespieszne i kontemplacyjne, i widz to czuje. Na ten wyjątkowy efekt składają się czas, skupienie, wiele warstw farby nakładanych powoli.
Monotypia, to sposób artystki na materię świata. Traktuje obraz jak grafikę. Odpowiada jej monotypia, która pozwala na uzyskanie tylko jednej odbitki, bo nazywana jest techniką przypadku. Martyna, za profesorem Hałasem, mówi o malarstwie przypadku kontrolowanego. Bywa, że obraz ją zaskakuje.
Nigdy nie siada do malowania z gotowym obrazem w głowie. Planuje gamę barwną, zawężoną do zimnych kolorów z ciepłymi akcentami, albo na odwrót. Poza tym, poddaje się chwili. No i nigdy nie wie do końca, jak będzie wyglądał obraz po kąpieli. Bo ona kąpie się ze swoimi obrazami. Nie od razu zdecydowała się na użycie wody. Kiedyś robiła przecierki – malowała, przecierała, malowała, przecierała. Teraz polewa obrazy wodą, struktury wychodzą spod spodu. I znowu ważną rolę gra wspomniany kontrolowany przypadek.
Lubi walor, kontrast. Nakłada ciemne, jasne, ciemne, jasne. Uwielbia błękity, to jej znak rozpoznawczy. Ostatnio fascynuje ją rdza.
Czasami godzinami siedzi przy obrazie, a potem potrafi wszystko spłukać.
Jak mówił profesor Józef Hałas malarstwa się nie wymyśla, do malarstwa się dochodzi
.