Pieśń miłosna
Punktem wyjścia do prezentowanych prac na papierze była makulatura. Ale jaka piękna!
W 2017 roku Jacek Łydżba trafił u antykwariusza na stos starych programów operowych, zeszytów muzycznych. Pożółkłe, poszarpane, nadgryzione przez czas, wizualnie wspaniałe, dodatkowo stanowiły zapis historii.
Artysta zachwycony urodą druków, potraktował je jako podkład malarski, zastosował temperę i kredkę akwarelową.
To, co stare, jest równorzędnie ważne z tym, co nowe.
🎵
Chciałam uciec z obrazu, wyskoczyć z ramy, dać nogę z muzeum. Zagrać im tę inną uwerturę. Lecz tu nie ma otwarcia, trwam zamrożona w klatce, powstrzymana w locie, owad w bursztynie, skrzydlata w formalinie. Nie mam chwili dla siebie, lecz mam w zamian wieczność. Ach, Chagall, ty Chagall!
🎵
Chciałam mieć skrzydła, sto, dwieście, tysiąc razy odgrywałam ich szum. Na klarnecie, na pianoli, na violi da gamba. Lecz mam tylko tło, jaskrawe niebo dla anioła we mnie.
🎵
– Jakim cudem, niewiasto, przewiozłaś łodzią przez Morze Czerwone tonę mąki i wypiekłaś sto tysięcy rogalików? Jakim cudem przecięłaś pustynię burzliwą rzeką? Jak zdołałaś z piasku usypać piramidę? I z jej szczytów wzbiłaś się w przestworza? Jak sprawiłaś, że kamyki zamieniły się w nasiona, by lud cały nakarmić?
– Bo widzisz, Panie, ja jestem człowiekiem opery.
🎵
Za dnia pisała wiersze, wieczorem śpiewała w operetce. Dostała nagrodę za najlepszy głos i za najlepsze wykonanie arii Madame Phidias, lecz żadnej za wiersz, mimo tylu konkursów. Więc jednego wieczoru podczas spektaklu wyśpiewała swój poemat pisany oktostychem. Miała nadzieję, że wywoła skandal, lecz nikt się nie spostrzegł i akcja potoczyła się dalej, jakby nigdy nic. Następnego wieczoru zamiast fragmentu libretta wyśpiewała wiersz Baudelaire’a. I tego nikt nie zauważył. Operetka jeszcze żyje, pomyślała, lecz co z poezją?
🎵
Moja babka uciekła z domu, by grać do woli. Miała narzeczonego, lecz chciał z niej zrobić kuchtę. A ona była wykształconym muzykiem. Przejęłam garstkę jej genów. Czarne włosy, jako taki talent i charakter nomady. Włóczyła się po świecie, grywała tu i tam wiolonczelową klasykę. W Paryżu poznała Django Reinhardta; to było już po tym, jak wyszedł ze szpitala i mimo dwóch bezwładnych palców wymyślił nowy sposób gry na gitarze; przez krótki czas występowali razem. Nie wiem, czy babka wiedziała, że Django znaczy w języku Manouche „budzę”. Myślę sobie, że Django obudził ją do innej muzyki. Koniec z Franckiem, Gabrielem Fauré i Debussym, gramy jazzowo, synkopowo i dla ludzi, gitara, akordeon, klarnet, przez wszystko babcia przeszła. Może nawet nauczyła się fikać nóżkami. I tańczyć flamenco. Pamiętam z dzieciństwa, że na krótko przed śmiercią zaczęła grać na saksofonie. „Ale odlot”, mówiła i mrugała do mnie. Kiedy idę na cmentarz w rocznicę jej urodzin, też czasami zagram. Coltrane i te rzeczy. Złote odblaski saksofonu padają na grób, odlatujemy.
🎵
Najtrudniej w tym wszystkim kłaniać się publiczności. Za fortepianem ciało jest wolne i może ruszać się jak chce; wzlatuje, kołysze się, przegina wedle granych rytmów, jest kobrą i fletem zarazem. Lecz później? Było wolne, teraz jest skowane, na smyczy, niezręczne. Dygnąć jak dziewczynka, nieśmiało i niewinnie, lekko unosząc w palcach fałdy sukni. Jak Marilyn Monroe śpiewająca dla prezydenta pokryć siebie perlistym śmiechem i ramionami objąć całą salę? Każda poza jest niezręczna, ukłon zawsze niezdarny, tylko muzyka w sam raz.
🎵
Przyniosłem jej czerwone róże, wolała czarne sztuczne. Przyniosłem jej Schuberta, zachciała Arvo Pärta. Przyrządziłem jej klasyczne tournedos Rossini, „ależ, Kendall, mięsko to ja lubię tylko sous vide”, rzuciła. Zaprosiłem ją do tanga; dmuchnęła mi w nos: „no coś ty, tylko ragga ruszy mnie z miejsca. Ewentualnie twerk lub shuffle. Nie mówiąc o tik-tok dance”. Oświadczyłem się, ale wybrała Ildefonsa Chryzostoma.
🎵
To nie ja płaczę, to cały świat się rozpuścił i rozmazał.
Trzeba wszystko zacząć od nowa, by raz jeszcze żyć allegro.
Zatrzymać tusz, powstrzymać krew, zatamować szminkę.
🎵
Jedni mówią, że muzyka jest łkaniem śmierci, inni, że Bóg jest tym, kto najwięcej ze wszystkich zawdzięcza Bachowi. A może muzyka jest po prostu płaczem Boga nad nami, a ta kobieta, siostra Vermeera, niecką na te łzy.
🎵
Tak, ja też śpiewałam, ja też kochałam i byłam kochana, ja też cierpiałam i miałam nadzieję. Czy mam opowiadać dalej?
🎵
Oto staję przed wami i mówię. Usłyszcie całą prawdę. Całą prawdę o mnie, o la si do. Lasido to imię dziewczyny z rajskiej krainy A-dur. Lasido marzy o przezroczystości serc, o ciałach lżejszych od puchu, spacerach po wodzie i daniach z niebieskich kamyczków. Pomóżcie jej.
🎵
Była prześliczną wiolonczelistką, jasne, lecz nie jej uroda uwodziła mnie najbardziej. Zapadała gorąca noc, powietrze ocierało się o nas jak leniwy, suty kot. Ostanie dźwięki ulatywały, wychodziła w tej swojej słynnej białej sukni na ganek. I wtedy zdarzał się ów gest. Przystawała, chłonęła ciepło, rozkładała lekko ręce, jakby unosiła się z rozkoszą na wodzie – szczęśliwa Ofelia – i nagle przekręcała głowę. Jakby coś z boku przyciągało jej wzrok. Nigdy nie wiedziałem co; nikogo i niczego poza nocą tam nie było. I wydawało mi się, że otwierała się przede nią niewidzialna brama, o której istnieniu tylko ona wiedziała i którą kiedyś wreszcie przekroczy. Ćwiczyliśmy co wieczór, lecz nigdy nie byłem pewien czy następnego dnia się pojawi i czy nie zostanę przy fortepianie z własną, samotną muzyką.
🎵
W lasach zielonych – białe łanie
Uchodzą w coraz cichszy taniec*
Nocą gwiaździstą – białe panie
Samotnie krążą po altanie
Nad Renem złotym – blond dziewica
Maluje skały niby lica
Przy rzece ciemnej postać biała
Zabiera dusze, chętniej ciała
W tę noc głęboką biel niewiasty
Wzywa nas czule: raz ja, a raz ty
* Krzysztof Kamil Baczyński, „Sur le pont d'Avignon”, 1941
🎵
Dwie pieśni, dwie możliwości:
Hej ho, hej ho
Na pole by się szło
Hej ho, hej ho
Pszenicę ciąć ostro
Albo też:
Hej ho, hej ho
Na bal by się poszło
Hej ho, hej ho
Tango, kawiory, szkło
Ale istnieje trzecia możliwość. Nie iść nigdzie; ta mądra kobieta wie, że panuje nad własnym życiem. Może wcielać się w różne postacie, lecz czuwa nad sobą jak matka nad córką.
🎵
Weź mój głos i zabierz go daleko stąd i wyśpiewaj, gołąbeczku, niebu, ludziom, górom, oceanom: „Na ciernistym krzewie zakwitnęły róże”, „na dolinie u jeziora szumi gaik”, „chmurą powiał wiatr od ziemi”. I to przede wszystkim: „wszak i moja krew nie lodem”.
🎵
You know, man, wszystko jest zawsze inaczej niż ludzie gadają. Tak, grałam w „Do utraty tchu”, ale Belmondo nie palił gitane’ów, tylko mentolowe, po których nie kasłał. Tak, Romain Gary był drugim moim mężem, bo ten pierwszy miał nadzieję, że poślubił chłopaka. Tak, byłam przez chwilę z Clintem Eastwoodem, ale powiem ci, że słabo strzelał. A Carlos Fuentes nie pragnął mnie, tylko inspiracji. Nie przeczytałam żadnej jego książki. Tak, FBI pogrywało ze mną, lecz tylko dla prasy; mieliśmy pewien układ, you know. Pytają się mnie tu, w krainie czystego światła, jak się nazywam. Na imię mam Jean. A nazwisko? Nazwisko zostało na ziemi.
🎵
Że mogłabym być ikoną Melancholii? Bo oczy odpowiednio smutne i twarz zamyślona, wpatrzona w próżnię siebie i w próżnię świata? I że dłoń dotyka podbródka, lekko go wspiera? Otóż muszę wam powiedzieć, że moja Melancholia to Cholia Mela (swoją drogą Cholia to ładne imię, chętnie bym je przybrała), wszystko w niej na odwrót, poplątanie z pomieszaniem, istne potpourri. Sport, tańce, wyjazdy, ciągle w ruchu i więcej śmiechu niż łez. Choć i tych nie braknie. Zresztą jest lepiej, niż myślicie: to nie jest moja ręka.
🎵
„Przy nim młoda niewiasta nad Księgą Żywota
Jak trwożna gołębica, pod jasności wrota
Wzbijała ducha wiary; i skrzydły drżącemi
Szukała swego gniazda z daleka od ziemi”.
Antoni Malczewski, „Maria”
🎵
Widzi przed oczyma duszy swojej, ale czy słyszy? Tamta łódź płynąca wokół wyspy, tamte stoliki na drewnianym podeście przy plaży, dwa kieliszki wypełnione cytrynowym płynem są jak głuche wycinanki, papiery bez wartości. Bo gdzie chlupot, gdzie brzęk, gdzie głos kelnera? Żadnego żywego kontaktu z nimi, nosimy w sobie muzeum fotografii. Albo figur woskowych. Wspomnienia, nawet te z Capri, są głuche jak pień; jak papier, błona, wosk. Przez to nieco obłe, niczym ciała wyciągnięte z wody. Muzyka natomiast jest zawsze tutaj. Ta sama co wtedy serenada...Tylko przez nią mamy kontakt z tym, kim byliśmy. Muzyka rani pięknie, jak hufnale dłonie Chrystusa. Są przeto i zmartwychwstania.
🎵
Na ostatnim pokazie mody firmy Gypsy Woman przedstawiono przy dźwiękach flamenco kolekcję jesienną. Jak zawsze prezentacja tego projektanta zaskoczyła licznie zgromadzoną publiczność. Nad jej głowami latały papugi i wrony, a pod koniec niezapomnianego show z sufitu spadł rzęsisty deszcz perfum.
Jednak największą uwagę zwróciła modelka, która przyjmowała pozy wyrażające namysł, zniechęcenie, znużenie, niepokój, nonszalancję, a nawet obrzydzenie. We wszystkich tych stanach było jej nadzwyczaj do twarzy.
🎵
Kołysanie kołyski, kołysanie biodrami, czas obudzić się, księżniczko, i pójść na pierwszy bal. Pierwszą czerwienią ozdobić ciało. Zgubić pantofelek, by odejść daleko stąd.
🎵
Tak będzie wyglądało ostatnie ujęcie. Magda odwróci głowę, raz jeszcze ujrzymy jej twarz. Cisza. Najazd kamery, lekkie zbliżenie. Skierowane w naszą stronę jej oczy. Na pożegnanie. Teraz jej twarz wyrazi wszystko, czego się o Magdzie dowiedzieliśmy z filmu. Jej siłę przetrwania i zdecydowanie w najtrudniejszych okolicznościach. Jej apetyt na życie całą parą. Jej skrytą filuterność i poczucie humoru, którym umiała rozbawić każde towarzystwo. Jej wyczucie rytmu w każdej sytuacji, ów szczególny flow, gdy szła, mówiła, tańczyła. Jej gotowość ciągu dalszego, przyszłości, do której my, widzowie, nie będziemy już mieli wstępu. Ale też cień żalu, że wszystko mogło się inaczej potoczyć; że cała ta niezwykła historia z Aleksem mogła mieć inny finał. Jeszcze bliższy najazd kamery, twarz Magdy rozmywa się powoli w bieli, aż wreszcie niknie. Muzyka. (Liryczna, lecz nie sentymentalna; refleksyjna i bezwzględna, coś w stylu Ennio Morricone z „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”).
🎵
Nie pamiętam, jak z tobą tańczyłam walca
Nie pamiętam, jak płynęliśmy Dunajem do Wiednia
Nie pamiętam, jak śmigaliśmy, raz, dwa, trzy, na karuzeli w parku Prater
Nie pamiętam, jak jedliśmy kolację w Schnitzel Paradiso
Pamiętam ślimaka na alejce; mały pomnik plazmy
Pamiętam zapach w muzeum; połączenie eteru, kurzu i ciszy
Pamiętam sweter kobiety śpiewającej na ulicy; dziesięć kolorów jak dziesięć przykazań
Pamiętam twarz dziewczynki z cukierkami; jej spojrzenie na mnie z głębi przyszłości
🎵
Pęknięta, pochylona nad wiersza słowami
Zachwycona, wstrząśnięta tą melodią zdania
Zbudzona, niespokojna od świtu zarania
Znudzona i znużona z komórki memami
Przejęta i złakniona piękna prawdziwego
Stęskniona, wręcz spragniona własnych dni wyrazu
Niegrzeczna, wyzwolona. Żadnego nakazu!
Poruszona, naglona pytaniem „dlaczego?”
Zmieniona, kołysana nieswoim sonetem
Znudzona i znużona inter- i wszechnetem
Odnowiona i zszyta z czerwieni włóknami
Przebudzona, bezsenna, czując wiatr od morza
Niechętna, obojętna na jego głos z łoża
Pęknięta, pochylona nad wiersza słowami
🎵
Na Morzu Błękitnym
Twoja łódź
Pomarańczowy zwitek warg
Faluje, dryfuje
🎵
Nie jestem Immaculata, jestem Immodulata, ta, która słyszy wciąż jeden i ten sam dźwięk. Nie chcecie mi wierzyć, lecz tak również rodzi się świętość.
🎵
Co zawiera się w selfie?
Usta bez szminki, czyste od żalu
trzy pierwsze takty tanga
czerwień zbędnych uczuć
wieniec od błazna w nagrodę lub za karę
ździebko prawdy, dotąd tłumionej
spojrzenie, które to wszystko wytrzyma
🎵
Poszukuje się Racheli Eisenstein z Odessy, córki kupca Izaka i praczki Sary. Jest wzrostu średniego, twarzy pociągłej, oczu jasnych, nosa małego, włosów kasztanowych, znaki powierzchowne na ciele nie znajdują się. Poszukiwana podejrzana jest o porwanie wózka dziecięcego wraz ze śpiącym w nim niemowlęciem. Poszukiwana onieśmiela mężczyzn, zdecydowana jest na wszystko i potrafi zabić wzrokiem, sztyletem, dłonią. Przedstawia się jako księżniczka mołdawska porzucona przez króla naftowego. Ma piękny głos, którym wabi ptaki. Poszukiwaną wytropić, dostrzegłszy przytrzymać i do najbliższego ck urzędu cyrkułowego oddać należy.
🎵
Ach, chciałbym, lecz nie umiem zapomnieć. O tym profilu królowej przewożonej dwukółką na Place de la Révolution, gdzie czeka już na nią gilotyna, Czarna Wdowa. O tych paru liniach twarzy, które David, wmieszany w tłum, pośpiesznie, w czarnym natchnieniu, nakreślił. I teraz wiem, że w każdej kobiecej twarzy czai się profil Marie Antoinette wiezionej na ścięcie. (Tak, jest muzyka, życie, podróże; tamten widok trzeba w sobie zamalować. Lecz zawsze wychodzi mi na czerwono).
🎵
– I co, brachu, o niej rzekniesz?
– Jest jasną stroną księżyca. Muzą T. Rex, a nie Pink Floydów. Dzieckiem rewolucji, a nie córą ciemności. Rozjaśnia noc kosmiczną, lecz niczego nie obiecuje. Uśmiecha się jak człowiek, odchodzi jak bogini. Albo jak pogodny Alien.
– Boże, to kim jest ta dziewczyna? Czyimże wcieleniem?
– Pytaj z Delf wyrocznię. Ja nie wiem.
🎵
Jestem prawie z Kraju Kwitnącej Wiśni, mam na policzkach prawie dwie japońskie flagi, jestem prawie muzykiem, gram prawie Chopina. Kocham go cała.
🎵
Constantina poznała na studiach w Narodowej Szkole Sztuk Pięknych w roku 1899. Niezbyt lubiła te jego drewniane rzeźby, lecz dostrzegła, że coś w nich jest; on z kolei dobrze mówił o jej obrazach. Chodzili na długie nocne spacery po Bukareszcie, po jego haussmannowskich, tak „paryskich” alejach; rozmawiali nie tylko o sztuce. W którąś niedzielę zabrał ją na wieś do rodziców, zaprowadził do ludowych artystów. Podobało jej się, lecz czuła się daleko od siebie samej, jakby jej ciało nie nadążało za głową. Powiedział, że niedługo wyruszy piechotą do Paryża. Nie żartował. Czy była zakochana? Pewnie tak. A on? Nie pisał, lecz któregoś dnia przesłał jej fotografię swojej najnowszej rzeźby. Może najpiękniejszej ze wszystkich. Rozpoznała swoją twarz, kształt głowy. Rozpłakała się, lecz nie byłem zazdrosny. Kiedy wiele lat później poszła na jego grób w Paryżu, poczekałem na nią przy bramie. Zawsze mówiła o nim: Constantin. Ale na płycie było napisane: Brâncusi.
🎵
Przeszłość maszerowała po jej głowie prawą stroną. Strona rozciągała się za granicą, przez którą nie zaglądała; wiedziała tylko, że leży tam jej enklawa, która kiedyś została podbita i spalona. Myślała przed zaśnięciem: będę teraz tylko po lewej stronie, tej mojej, właściwej; tam na prawą nie będę zaglądała. Będę tu, u siebie, tak bardziej u siebie i nic mi nie będzie zakłócać bycia tutaj. Ale niekiedy między obu stronami wywiązywała się walka i czuła na sobie swoje ciężkie spojrzenie. Wówczas jakaś fala z głowy osuwała się przez szyję we wnętrze ciała; czuła ją mocno, walec przelatujący przez płuca i brzuch. Po chwili udawało się falę cofnąć, uchronić przed jej nawrotem. Skupiała się usilnie, napinając mięśnie twarzy po lewej stronie; niekiedy to się udawało. Potrzebowała wówczas jakichś dobrych obrazów; dobry obraz powinien przyjść, zająć całą lewą stronę i uruchomić sekwencję; płynny, miękki montaż przynosił nowy obraz, który zastępował poprzedni, aż wreszcie przychodził sen jak cicha muzyka i chóralny, łagodny śpiew szeptem.
🎵
Zobacz pięć szczegółów, którymi różnią się te twarze.
Ta pierwsza jest bardziej nieufna
Ta druga wie już więcej
Ta pierwsza jeszcze się waha
Ta druga podjęła decyzję
Ta pierwsza czeka
Ta druga poszła na kompromis
Ta pierwsza woli głośniej
Ta druga woli ciszej
Ta pierwsza rzadko płacze
Ta druga łka często nad ranem
Do***
A gdzież jest twoja twarz? Ty nie masz twarzy
Twoja twarz jest tam, gdzie mi się zamarzy
Tam gdzie dłonie me budują lotnisko
Do czułości stąd coraz bliżej, blisko
Tworzą gęste koło moich palców zwoje
Miałaś ty włosy? Dzisiaj są już moje
W głębi źrenicy nie masz już obrazów
Czasza mej dłoni dusi je od razu
Wcielona twa skóra, wchłonięte oczy
Broczyło z niej co teraz we mnie broczy
Z ust twych ku czołu wiodła droga kręta
Miałaś ty rysy? Nic już nie pamiętasz
Czemu zatem słyszę twoje chłodne: „Zważ!”?
Chcesz iść dalej sama? Dobrze, zabierz twarz!
🎵
Nie będziemy wam wszystkiego opowiadać, nasza historia jest dobrze znana. W każdym razie po tym, jak nas wyrzucono, znaleźliśmy niezłą pracę w bibliotece, a potomstwem zajmowaliśmy się na zmianę. To zabawne, ale kiedy tak patrzymy na wasze twarze, to widzimy, że wszyscy jesteście dziwnie podobni do naszych dzieci.
🎵
Barkarolę zostawiamy gondolierom, ale czas najwyższy – choć nie wszyscy wymawiamy „r” – wymyślić rowerolę, pieśń rowerzystów rytmicznie naciskających na pedały, tak jak gondolierzy rytmicznie zanurzają w wodzie żerdź. Ależ by pasowała do strojów niedzielnych, jak ta biała suknia, o ileż lepsza dla oczu niż rowerzyści w obcisłych półleginsach do kolan i w koszulkach z kieszonkami z tyłu. Suknia sublimuje rower i odkrywa piękno jego dawnej wersji, zwanej damką. Dama na damce, śpiew na słońcu. A, to jeszcze: teraz łatwiej pojąć, skąd wzięła się u Mirona Białoszewskiego „Pociągola”, pieśń pasażera pociągu osobowego.
Rowerola
Hej, siup, hop, la
Jazda skora
Ha, tra i gra
Rowerola
🎵
Jeszcze nie widzieliśmy brzydkiego mostu; wszystkie mają coś pięknego, nieodpartego. Ten upatrzyliśmy sobie szczególnie. Nie było nawet widać, czy sięga drugiego brzegu. Za każdym razem stawaliśmy przed nim jak przed bramą wiodącą w inny świat. Tam, gdzie nie ma już twarzy.
🎵
Moje noce są piękniejsze niż wasze dni.