O Matko!
Andy Warhol miał kościół w rodzinnym Pittsburgu, Jacek Łydżba ma Jasną Górę w Częstochowie. Czyżby pop-art wyrósł z sacrum?
Kilka miesięcy temu watykański L’Osservatore Romano podał wiadomość, że Warhol był artystą religijnym. Pisano o jego pobożnym dzieciństwie, o upodobaniu do obrazów sakralnych, którymi lubił się otaczać. Ba, autor artykułu stwierdził nawet, że źródło seryjnej powtarzalności Warhola tkwi w sztuce religijnej.
Jacek Łydżba traktuje religijne symbole bez buntu czy osobistej niezgody, ale też bez zbytniego reżimu. Jak na rasowego artystę przystało, ma swoją wizję, swoją ekspresję. Bierze te gotowe gipsowe figurki i ubiera je w szaty o mocnych, wyrazistych kolorach, podkreśla ich piękno i kicz. Pop-art? Z pewnością. Ale też szacunek do tradycji, do przydrożnych kapliczek, wpisanych w krajobraz kulturowy, w którym wyrósł.
Proszę nas źle nie zrozumieć: Warhol, choć wierzący, nie był artystą religijnym, tak jak wystawa Jacka Łydżby nie jest wystawą z kościelnej kruchty. To nostalgia w wydaniu kreatywnym.