Obraz jest świętem

Wojciech Tuleya Tekst: Wojciech Tuleya



Krzysztof Kokoryn ma maniery anarchisty. Chociaż jego obrazy kochają europejscy yuppies, nigdy nie dałby się takiemu zaprosić na elegancką kolację. Zawsze wybierze piwo w tanim pubie w towarzystwie studentów i kolegów z Akademii, tych wyklętych i nierozumianych przez mieszczan.

Krzysztof Kokoryn
Krzysztof Kokoryn Krzysztof Kokoryn

Chociaż mógłby sobie pozwolić na podróż dookoła świata i pobyty w luksusowych hotelach, wybierze brudny autokar i noclegi gdzie popadnie, bywa, że pod gołym niebem. W gronie przyjaciół dotrze tam, „gdzie właśnie jedziemy”. Powłóczy się po ulicach i knajpkach Barcelony, górskich wioskach we Włoszech, węgierskich winnicach, londyńskim porcie. Tam znajduje swoich bohaterów: chłopców rapujących na ulicy, nifmetki obsiadające stoły, przy których kloszardowaty bard raczy się tanim winem.

Krzysztof Kokoryn

Kokoryn przypomina mi sentymentalnych angielskich malarzy, którzy w osiemnastowiecznej Italii wyszukiwali enklawy malowniczej nędzy. Ale on nie znosi być elegancki, nie zniósłby rutyny ich rzemiosła, nie chciałby wysłuchiwać pouczeń marszandów i życzeń klientów z establishmentu. Kokoryn nie opuści tego marginesu anarchicznej wolności i nie przystąpi do przewalającej się przez świat wielkiej uczty bogactwa.

Krzysztof Kokoryn

Ten bunt przeciwko cywilizacji sytości i nudy jest jednak odrobinę niekonsekwentny i właśnie tej niekonsekwencji zawdzięczamy to, że w pracowni Kokoryna powstają te nie tylko urocze, ale po prostu dobre obrazy. Malowane uczciwie, jeśli trzeba, to całymi miesiącami. Po to, żeby ich rysunek, kolor, faktura były bez zarzutu. Po to, żeby były tak dobre jak w obrazach Rouaulta i Cybisa, Velazqueza i Picassa. To przed ich dziełami w europejskich muzeach Kokoryn spędza całe dnie. To jego mistrzowie. Im wierzy.



Wybrane prace

zobacz wszystkie