Punkt widzenia lekarza

Adam Szczuciński Tekst: Adam Szczuciński



Pamiętam, jak na studiach preparowaliśmy ludzką kończynę. Ostrożnie oddzielałem skalpelem skórę od tkanki, by ujrzeć nerw, żyłę, tętnicę. Z wiadra wyjmowałem ludzkie serce, niosłem je w dłoniach jak martwe pisklę. Pochylaliśmy się potem nad biednym ciałem, by zrozumieć źródło choroby, by nauczyć się z nią walczyć. Błędni rycerze, zagubione dzieci w zbyt dużych kitlach, śmiesznych czepkach, w maskach, których nie potrafiliśmy jeszcze dobrze zawiązać z tyłu głowy.

Katarzyna Karpowicz

Dawniej przyczyny chorób odczytywano ze snów, z wnętrzności zwierząt, z lotu ptaka, leczono za pomocą amuletów, talizmanów. Dostałem kiedyś od brata zawinięty w starą boliwijską gazetę i obwiązany grubym kolorowym sznurkiem niewielki pakunek – po przecięciu sznurka i odwinięciu zwojów papieru zobaczyłem cztery chude nogi, niewielki tułów i zbyt dużą, jakby ptasią głowę. Amulet – wysuszony płód lamy – z targu czarowników w La Paz miał chronić mnie przed chorobami. Profesor Andrzej Szczeklik pisał: „Medycyna i sztuka wywodzą się z jednego pnia. Obie biorą początek w magii”. Doktor Wanda Błeńska, lekarz trędowatych, wspominała: „Niemal każdy chory, zanim przyszedł po pomoc do nas, odwiedzał wpierw szamana […]. Panowało wśród ludności przekonanie, że trąd spowodowany jest rzuceniem przekleństwa i uroku lub przekroczeniem tabu, a na to mógł pomóc tylko czarownik […]. By urok odwołać, dwóch lub trzech czarowników siadało na desce ponad gotującym się w glinianym naczyniu ofiarnym kozłem. Jeśli naczynie gliniane pękało, oznaczało to niemożność odczynienia uroku, co jednakże prawie się nie zdarzało, z uwagi na możliwość straty ofiarnego koziołka”.

Katarzyna Karpowicz

Nie, lekarz nie jest magiem. Lekarz to ten, kto słucha, kto trzyma za rękę. Czasem leczy ciało trucizną, czasem przy użyciu skalpela, dłuta, igły i nici naprawia, zszywa warstwy duszy. Często widzi, jak wykluwa się śmierć, widzi jej błyszczące ślepia u wezgłowia. I stoi bezradny jak strach na wróble, którego nie boją się zuchwałe ptaki. Stoi w łachmanach i dziwacznym kapeluszu, ale jest, nie odchodzi, trzyma za rękę.

W nowych pracach Katarzyny Karpowicz lekarz jawi się nam jako czuły konstruktor, delikatny stroiciel, choć czasem przybiera postać zamaskowanego sprawcy (ale nigdy oprawcy). To nie medycy są tu jednak najważniejsi. Bezwiednie stajemy po stronie zranionej kobiety, to jej przeżycia nas interesują, to z nią współodczuwamy niepokój, smutek, lęk. To przy niej czuwamy, to z nią śnimy o bezpiecznej przestrzeni. To wraz z nią nabieramy głęboko powietrza do płuc, liczymy upływające sekundy. Siła talentu artystki sprawia, że wobec tych niewielkich prac naprawdę nie da się przejść obojętnie, infekują pamięć, jak powidoki pozostają na siatkówce, nawet gdy zamkniemy oczy.

Katarzyna Karpowicz

Postać dziewczyny przykryta zwiewnym namiotem czy śpiworem, ktoś podaje jej tlen przez długi wężyk – to scena jak z mitu, ale jednocześnie czujemy, że bardzo prawdziwa. Może to hodowla ludzkich ciał albo podtrzymywanie życia w zaświatach? A ta dziewczyna w prawie przeźroczystej białej koszuli, co przysiadła na podkurczonej nodze, prawą dłonią chwyta się za głowę, może ma migrenę albo właśnie kogoś straciła, obok niej mężczyzna, duch, pocieszyciel.

Artystka pozwala nam, widzom, tworzyć własne historie, domyślać się znaczeń, prowadzić wątki, jak chcemy. Czasem można zobaczyć w tle rysunku różnobarwne plamy, jakby ślady po próbach wywołania obrazu, wydobycia postaci z niebytu, nadania snom i marzeniom realnych ram. Próbach – dodajmy – niezwykle udanych.



Wybrane prace

zobacz wszystkie