Drwina i sakrum
Wydaje mi się, że naczelną cechą wszystkich pokazanych tu rzeźb jest rozpanoszona zwykłość mężczyzny. W wymiarze socjologicznym jest ona szyderstwem: cham szydzi z pana, z jego marmurów i brązów na wysoki połysk. W wymiarze filozoficznym to wyzwolenie człowieka z pseudoharmonii świata, którym niby rządzi Stwórca, a w rzeczywistości – ponadnarodowi biznesmeni.
Podoba mi się u artysty szczodra cielesność postaci średniowiecznie bezwstydnych. Jest w nich coś z arogancji hardego chłopa Kaziuka, protagonisty ze wspaniałego eposu lat Polski Ludowej, „Konopielki” Edwarda Redlińskiego.
Jest też w tych gębach i gestach wiele z nas, „chłopów”, kiedy pionowi fantazmatycznie poniżamy do klęczek „babę”, że w sam raz, jak to widać, gotowa do miłosnej posługi.
Niemniej nagość i wszystkie sprawy ciała nie mają nic wspólnego z ekshibicjonistycznym i modnym dziś seksem. U Jasińskiego są one organiczną częścią naszego ziemskiego bytowania... jak sześćdziesiąt lat temu ciżba wiernych na majowych nieszporach u Franciszkanów w moim Sanoku, kiedy chwaląc łąki umajone, stałem i drżałem, pijany kadzidłem i dziewczęcym potem niemalże opartej o mnie gimnazjalistki.
Bliskie mi także spojrzenie artysty na nasz ziemski padół i na Boże niebiosa. Toteż podzielam jego wzruszenie ramion, kiedy odpowiedział na pytanie i to u stóp Golgoty! „czy w ogóle wierzy w Boga”.
Ach, gdyby kiedyś Polacy, choćby ci po maturze, zechcieli przyjąć, że sacrum to niekoniecznie księża zakrystia...