Od początku

Małgorzata Czyńska Wojciech Tuleya Tekst: Małgorzata Czyńska Wojciech Tuleya

Edward Dwurnik

Edward Dwurnik jest tytanem pracy. Ten fakt przeszedł już do legendy. Krytycy sztuki, kuratorzy wystaw, dziennikarze z upodobaniem wymieniają liczby obrazów, które artysta maluje tygodniowo, miesięcznie, rocznie.

Kiedy dochodzimy do liczby dwustu obrazów rocznie, nikt już nawet nie próbuje liczyć prac na papierze. Pełny przegląd tych prac ma zresztą tylko Dwurnik, bo do pracowni na piętrze, gdzie przechowuje rysunki, niechętnie zaprasza nawet zaprzyjaźnionych marszandów.

- Mam w domu kilka magazynów wypełnionych obrazami, wielkie komody wypchane rysunkami, dwie pracownie i zawsze coś na warsztacie – mówi. – Cenię sobie porządek i systematyczność, obrazy mam zinwentaryzowane, odpowiednio poukładane w magazynach. Papiery przechowuję w bułgarskich metalowych komodach. Pierwszy raz zobaczyłem takie komody w Muzeum Lenina i normalnie na nie zachorowałem. Pod koniec lat siedemdziesiątych udało mi się takie zdobyć. Dowiedziałem się, że można je kupić gdzieś na Woli. Pojechałem, za ladą siedziała wyfiokowana dziewczyna, która powiedziała mi: "Mamy dużo tych szuflad, ale wszystkie są zniszczone, bo Bułgarzy ich nie zabezpieczyli i kiedy pociąg hamował, poprzewracały się i poobijały". Poszedłem do hali i wybrałem te w najlepszym stanie. W sumie kupiłem około dziesięciu, wymieniłem tylko kółeczka w szufladach, bo wszystko było rozpieprzone. W tych szufladach są tysiące rysunków, ale i tak wiem, gdzie co leży.

Bułgarskie metalowe komody przypominają Sezam z Księgi tysiąca i jednej nocy. Tysiące rysunków, a wszystkie świetne, zaskakujące, wzbudzające zachwyt. Artysta na bieżąco dokonywał selekcji prac, zostawiał tylko najlepsze, resztę niszczył, palił, wynosił na śmietnik. Jako student systematycznie zapychał komin w rodzinnym domu w Międzylesiu sadzą z palonych rysunków.

- W Akademii zasuwałem jak szalony - wspomina. - W pracowni litograficznej u profesora Józefa Pakulskiego tłukłem rysunek za rysunkiem, głowę miałem pełną pomysłów, nie do przerobienia.

Z nostalgią opowiada o odbijaniu grafik. W łazience przy pracowni na piętrze leżą jeszcze kamienie litograficzne. Dwurnik mówi, że chciałby wrócić do litografii.

Wystarczy jednak ołówek, piórko. O nietrwałości długopisów i flamastrów artysta przekonał się przed laty, kiedy jego rysunki zaczęły blaknąć, niknąć w oczach. Trzeba je było poddać konserwacji.

W tych szufladach odnajdujemy kronikę życia Edwarda Dwurnika - scenki z rodzinnego domu, studenckich imprez, pracowni na Akademii Sztuk Pięknych, z jego słynnych podróży autostopem, kiedy przemierzał Polskę z blokiem rysunkowym pod pachą i ołówkiem w kieszeni, czy z młodzieńczego wyjazdu do Paryża. Do tego dochodzą obrazki zaobserwowane po drodze z przystanku autobusowego do Akademii, sceny inspirowane historią, literaturą, sztuką, polityką, codziennością. To, co się kłębi w głowie artysty, Dwurnik pokazuje na rysunku Wizja malarza, gdzie do pracowni zastawionej zwyczajnymi meblami, o ścianach zawieszonych obrazami, wjeżdża na koniu kawalerzysta z lancą w dłoni.

Imperatyw twórczy jest u Dwurnika tak mocny, że artysta idzie w ilość, nie tracąc na jakości. Jaki jest sens w liczeniu tych prac? To nie liczby nas uwodzą, ale prawdziwa sztuka.

Edward Dwurnik
Grójec, 2002, pencil on paper, 38 × 56 cm (nr 9812) [Price: PLN 4000]

Grójec


Ten rysunek zrobiłem z pamięci. Grójec z mojej głowy, z moich wspomnień. Można powiedzieć, że w Grójcu wszystko się zaczęło, chociaż przecież urodziłem się w Radzyminie. Ale to w (…)

Ten rysunek zrobiłem z pamięci. Grójec z mojej głowy, z moich wspomnień. Można powiedzieć, że w Grójcu wszystko się zaczęło, chociaż przecież urodziłem się w Radzyminie. Ale to w Grójcu zacząłem rysować. Byłem chorowitym dzieckiem, więc mnóstwo czasu spędzałem z nosem przylepionym do okiennej szyby. Dzisiaj chory dzieciak siedzi z nosem w tablecie, a wtedy dla rozrywki wyglądało się przez okno. Mieszkaliśmy przy głównej ulicy, w samym sercu miasteczka. Naprzeciwko naszego domu była apteka, warzywniak, komisariat MO, gdzie mój ojciec był naczelnikiem, nieopodal remiza strażacka. Patrzyłem na szyldy i na kartce precyzyjnie odrysowywałem litery. Rodzice i dziadek byli przeszczęśliwi, że tak wcześnie nauczyłem się pisać, tak sam z siebie. Myśleli, że trafił się w rodzinie mały geniusz. A ja nie umiałem pisać, tylko umiałem rysować. Opiekunki w przedszkolu też szybko dostrzegły moje zdolności. Jak była wizytacja, wpadały do młodszej grupy, mówiły: „chodź, Edziu” i zabierały mnie do starszaków, gdzie z moimi pięknymi rysunkami robiłem za cudowne dziecko. Oczywiście starsze dzieciaki były na mnie wściekłe.

Rany, czego ja nie widziałem z tego mojego okna! Takich scenek się naoglądałem, że dzisiaj aż trudno w to uwierzyć, ale ciągle czerpię z tego kalejdoskopu zdarzeń, obrazów, wspomnień. Widziałem, jak milicjanci prowadzą więźniów do aresztu i jak strażacy ruszają na akcję. Kilka razy w tygodniu wyły syreny i strażacy zasuwali gasić pożar. A jakie fantastyczne mieli samochody! Jeden był zielony, poniemiecki. Syrena to też była świetna rzecz, żadne tam elektryczne badziewie. Jeden strażak siedział okrakiem na wielkim zderzaku przy latarni, trzymał się nogami, miał maszynkę do robienia syreny i kręcił korbką.

Albo taki targ! Za naszym domem co tydzień był targ, przyjeżdżały furmanki na handel. Jezu, ile tam się działo. Raz zimą matka z siostrą mnie ciągnęły na sankach i pewnego razu zaczęły się śmiać i mówią: „Edziu, nie patrz, zasłoń oczy”. Ja patrzę, a tu facet trzyma krowę na postronku, ale gacie mu spadły, bo sznurek się rozwiązał, a pod spodem miał gołą białą dupę. Wszyscy się śmiali jak cholera.

Edward Dwurnik
Noon, from the series Lelek and Baba, 1969, India ink on paper, 36 × 50 cm (nr 2848) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
Perm, from the series Interiors, 1966, pencil on paper, 32 × 48 cm (nr 211) [Price: PLN 4000]

Kuchnia


W każdym kolejnym naszym domu najważniejszym pomieszczeniem była kuchnia. Tu się toczyło życie – kuchenne i towarzyskie. Gotowanie, pranie, gadanie, nawet trwałą ondulację matka, siostry (…)

W każdym kolejnym naszym domu najważniejszym pomieszczeniem była kuchnia. Tu się toczyło życie – kuchenne i towarzyskie. Gotowanie, pranie, gadanie, nawet trwałą ondulację matka, siostry czy ciotki tu sobie robiły. Jakoś nie pamiętam, czy się potem włos jakiś w talerzu z rosołem nie znalazł, ale mogło się tak trafić. A rosół matka zawsze gotowała na „swojej” kurze. Była wychowana na wsi, przyzwyczajona do tego, że w obejściu muszą być kuraki, że trzeba mieć świeże jajka. Zresztą czasy były takie, że dobrze było mieć swoje jajka. Mój szwagier strasznie się o to wkurwiał, bo mówił, że zawsze wejdzie w jakieś kurze gówno.

Edward Dwurnik
Granddad, from the series Interiors, 1966, pencil on paper, 31 × 48 cm (nr 206) [Price: PLN 4000]

Dziadek


Przy stole, oparty na łokciu, siedzi mój dziadek Władysław Dwurnik. Widać jego fajne wąsy i staranny przedziałek na głowie. Ale nie widać czarnych oczu. Ojciec też miał na imię (…)

Przy stole, oparty na łokciu, siedzi mój dziadek Władysław Dwurnik. Widać jego fajne wąsy i staranny przedziałek na głowie. Ale nie widać czarnych oczu. Ojciec też miał na imię Władysław, a matka – Władysława, chociaż tak się wstydziła tego, że Władzia wyszła za Władzia, że długo myśleliśmy z rodzeństwem, że ma na imię Anna, bo tak się zawsze przedstawiała. Odkąd pamiętam, dziadek był przyklejony do naszej rodziny, zastępował mi ojca, który pracował w tzw. służbach, i właściwie to on mnie wychowywał, kazał się modlić przed każdym posiłkiem itp. Wieczorem musiałem klękać przed krzyżem i zmawiać paciorek. Mieszkał z nami w Mławie, potem w Grójcu, gdzie na podwórzu za domem robił mydło z psiego sadła, które w wiadrach dostarczali mu hycle. Dziadek miał olbrzymią konew, wielkie naczynie. Stawiał je na cegłach, rozpalał ogień i podrzucał drewno, które przywozili mu z lasu inni faceci. I to się tak gotowało, można to było trzymać tylko na podwórku obok wspólnej dla całego osiedla ubikacji.

Edward Dwurnik
The Passing Place, from the series One Day, 1971, India ink on paper, 35 × 50 cm (nr 3655) [Price: PLN 5000]

Dobre auta, albo mijanka


A to Polska właśnie! Zawistne spojrzenia robotników na pace ciężarówki mówią wszystko. Przepaść społeczna widoczna gołym okiem. Elegancki samochód osobowy to jest to. Zawsze lubiłem (…)

A to Polska właśnie! Zawistne spojrzenia robotników na pace ciężarówki mówią wszystko. Przepaść społeczna widoczna gołym okiem. Elegancki samochód osobowy to jest to. Zawsze lubiłem dobre samochody. Pierwszy samochód, garbusa, kupiłem w 1976 roku. W młodości nieraz robiłem za kierowcę ojca. Kupował warszawy, w sumie miał ich trzy z rzędu. Pierwszą używaną, a dwie kolejne nowe. Sam nie chciał prowadzić samochodu. Mówił, że to nie ma sensu, bo nawet nie będzie mógł się napić. Czasem sam jeździł na Żoliborz, miał tam kochankę. Raz ją widziałem, przystojna kobitka. Ze trzy razy podjeżdżaliśmy pod jej dom. Mówił: „Poczekaj tu na mnie chwilkę, zaraz wrócę”. I, kurwa, trwało to ze cztery godziny, a ja się przenosiłem na tył auta i zasypiałem.

Edward Dwurnik
The Passing Place I, from the series One Day, 1971, felt-tip pen and India ink on paper, 35 ×49 cm (nr 3680) [Price: PLN 4000]

Twardy realista


Przez lata całe jeździłem pociągiem albo autobusem z Międzylesia do Warszawy. Ile ja się naoglądałem twarzy, nawdychałem przepalonych i przepitych oddechów, nasłuchałem bluzgów. To (…)

Przez lata całe jeździłem pociągiem albo autobusem z Międzylesia do Warszawy. Ile ja się naoglądałem twarzy, nawdychałem przepalonych i przepitych oddechów, nasłuchałem bluzgów. To wszystko mi naładowało akumulatory. W 1968 roku w studenckim podaniu o stypendium pisałem: „Mieszkam w Międzylesiu, dojeżdżam do Akademii około godziny, obcuję z ludźmi dojeżdżającymi do pracy, jeżdżę po małych miasteczkach, interesują mnie przeciętni Polacy, uważam, że oni nie są przeciętni, ponieważ oni mnie wychowali, uważam, że znam ich sprawy, ubiór, zwyczaje, przekonania, żargon – kocham ich i mam radość wystawić im pomnik swoim malarstwem. Oni niedługo zginą, kraj jest w okresie wielkich przemian kulturalnych, przewartościowań społecznych. Niedługo nie będzie odrębnego życia dworcowego, peryferyjnego, małomiasteczkowego, nie będzie knajp, kawiarni trzeciej kategorii, mężczyzn, kobiet i dziewczynek drugiej kategorii. W takim razie nie będzie też człowieka znającego to wszystko, nikt nie będzie się tym zajmował. […] Nie tworzę legendy, jestem obiektywnym, twardym realistą. Wielu ludzi rozpozna siebie w moich obrazach przy codziennej pracy, wypoczynku, zabawie, burdzie”.

Edward Dwurnik
Planty, from the series Kraków, 1970, pencil on paper, 30 × 42 cm (nr 3216) [Price: PLN 4000]

W ciągu, czyli podróż à la Nikifor


W młodości dużo rysowałem w plenerze. Tyle zakątków Polski obrysowałem, że gdyby mi przyszło wymieniać wszystkie nazwy miast i miasteczek, to zrobiłby się z tego indeks miejscowości z (…)

W młodości dużo rysowałem w plenerze. Tyle zakątków Polski obrysowałem, że gdyby mi przyszło wymieniać wszystkie nazwy miast i miasteczek, to zrobiłby się z tego indeks miejscowości z atlasu samochodowego. Podróże autostopem to najpopularniejszy cykl moich prac. Zaczęło się oczywiście od fascynacji Nikiforem. Latem 1965 roku byłem na studenckim plenerze w Chęcinach. Pewnego dnia pojechaliśmy z kolegami na wycieczkę do Kielc, bo to blisko, a tam w Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki przy rynku była indywidualna wystawa Nikifora. Znałem jego prace, bo były reprodukowane w „Przekroju”, jednak dopiero w Kielcach zobaczyłem jego twórczość na żywo. Koledzy śmiali się, że padłem na kolana. Fakt, Nikifor mnie olśnił swoją wyobraźnią i talentem, wskazał mi drogę. Chciałem malować architekturę i pejzaż tak jak on, podebrałem od niego perspektywę i takie tam tricki. Jeździłem po Polsce z blokiem rysunkowym. Odbyłem taką podróż à la Nikifor z mojego rodzinnego Międzylesia pod Warszawą do Międzylesia na Dolnym Śląsku. Ojciec przysyłał mi pięćset złotych na poste restante, tak się umawialiśmy. Chodziłem na pocztę i pobierałem pensyjkę. Oczywiście miałem o wiele łatwiej, niż miał Nikifor, bo mieszkałem sobie wygodnie w hotelu, a on sypiał byle gdzie i, zamiast jechać PKS-em czy pociągiem, nieraz zasuwał na piechotę. Po drodze oczywiście malował. Ja też, to było jak nałóg, byłem w ciągu. Przyjeżdżałem do miasteczka, wysiadałem z autobusu i od razu siadałem na chodniku i zaczynałem rysować.

Edward Dwurnik
The Port, from the series Świnoujście, 1967, pencil on paper, 30 × 42 cm (nr 994) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
Toruń, from the series Szczecin, 1967, pencil on paper, 25 × 33 cm (nr 1027) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
Marauders, from the series The Chosen One, 1970, India ink and felt-tip pen on paper, 50 × 35 cm (nr 3328) [Price: PLN 4000]

Nawalanki


Lubię klimat nawalanki. W dzieciństwie i młodości byłem niezłym chuliganem, ciągle wdawałem się w bijatyki z kolegami. Nawet na studiach jeszcze się biłem. Na okrągło chodziłem (…)

Lubię klimat nawalanki. W dzieciństwie i młodości byłem niezłym chuliganem, ciągle wdawałem się w bijatyki z kolegami. Nawet na studiach jeszcze się biłem. Na okrągło chodziłem posiniaczony albo z rozciętą wargą. Kiedyś na widok mojego podbitego oka ojciec koleżanki Eli, do której się przystawiałem, powiedział mi, że zamiast bić się bez sensu, lepiej trenować boks, i że przy drukarni Domu Słowa Polskiego na Woli jest klub bokserski. Byłem już wtedy w liceum plastycznym i postanowiłem wpaść do tego klubu na rekonesans. Wpadłem i zostałem dwa lata. Okazało się, że mam cela. Wcale nie trzeba specjalnie mocno uderzać. Trzeba trafić w odpowiedni punkt. Nadal oglądam walki bokserskie w telewizji. Cały czas to lubię. Tę moją skłonność do bitki przeniosłem w malarstwo. Ciągle rysowałem, malowałem nawalanki. Ruch to jedna z tajemnic malarstwa. Boks i ćwiczenia kulturystyczne pomagały mi złapać moment, kiedy dyskretnie ujawniał się niepowtarzalny duch bohatera, który ma w sobie autentyczne życie. Dzięki temu, że sam wiedziałem, jak napiąć biceps i jak się poruszać, żeby się nie przewrócić i nie wyjść na ofiarę, umiałem wrażenie ruchu przenieść na papier. Do tego dodawałem atrybuty z innej bajki – a to spiąłem go mocno pasem, a to dałem ostrogi, wysokie buty, bryczesy, okulary słoneczne. Rysowałem wojny. Najczęściej rysowałem zajścia uliczne; zostało mi kilka szuflad rysunków, na których bohaterowie okładają się pięściami, kijami, nawalają się każdą bronią.

Edward Dwurnik
It’s not far now!, from the series Lelek and Baba, 1969, India ink on paper, 35 × 50 cm (nr 2970) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
Direct, from the series The Chosen One, 1970, India ink on paper, 50 × 35 cm (nr 3324) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
At the Scene, from the series Lelek and Baba, 1969, India ink on paper, 35 × 50 cm (nr 2849) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
Untitled, from the series The Cart, 1969, pencil on paper, 45 × 48 cm (nr 2936) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
The Fortress, from the series The Cart, 1969, felt-tip pen, linocut, India ink on paper, 35 × 50 cm (nr 2810) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
By the Bridge, from the series Reportage, 1968, India ink on paper, 37 × 48 cm (nr 2680) [Price: PLN 5000]

Wypadki


Głowa leżąca na środku jezdni to ofiara wypadku. Pewnie pociąg potrącił faceta, głowa spadła z wiaduktu. Wypadki na kolei były na porządku dziennym. Ciągle się słyszało, a nawet (…)

Głowa leżąca na środku jezdni to ofiara wypadku. Pewnie pociąg potrącił faceta, głowa spadła z wiaduktu. Wypadki na kolei były na porządku dziennym. Ciągle się słyszało, a nawet widziało, różne tragedie. Raz, kiedy szedłem na Akademię, na moich oczach autobus potrącił pieszego. Tłum się zleciał, ludzie krzyczeli. Nic już nie można było zrobić, poszedłem do pracowni.

Edward Dwurnik
Between the Viaducts, from the series Reportage, 1968, India ink on paper, 38 × 50 cm (nr 2681) [Price: PLN 5000]
Edward Dwurnik
The Visit, or The Secret Police in Action, from the series Passions, 1970, felt-tip pen and colour inks on paper, 30 × 42 cm (nr 3352) [Price: PLN 4000]

Bitwy i watahy wojsk


Sen malarza, wizja malarza. Gdybym chciał wchodzić w metafory, to opowiadałbym, że przez moją pracownię, a raczej przez moją głowę przetoczyły się watahy wojsk, postaci historycznych, (…)

Sen malarza, wizja malarza. Gdybym chciał wchodzić w metafory, to opowiadałbym, że przez moją pracownię, a raczej przez moją głowę przetoczyły się watahy wojsk, postaci historycznych, naszych królów, wieszczów, polityków. Zawsze lubiłem narracyjność malarstwa Matejki. Sam przecież lubię opowiadać historie na płótnie, na papierze. Już w podstawówce zarysowywałem bitwami wielkie kartony – Bitwa pod Oliwą, Psie pole, Bitwa pod Grunwaldem i wiele innych bitew. U mojego ukochanego Nikifora też jest dużo narracji. Dzielił płaszczyznę na kilkanaście sektorów i tworzył coś w rodzaju komiksu: opowiadał historyjki, w których występowali ksiądz, ludzie, wnętrza, ostatnie namaszczenie i tak dalej.

Edward Dwurnik
Saint-Michel, from the series Paris, 1967, crayon on paper, 33 × 50 cm (nr 2309) [Price: PLN 4000]

Paryż


W 1967 roku pierwszy raz wyjechałem za granicę, do Paryża. Byłem wtedy studentem ASP, rysowałem na okrągło, udawałem Nikifora i z blokiem i ołówkiem uganiałem się po Polsce. O Paryżu (…)

W 1967 roku pierwszy raz wyjechałem za granicę, do Paryża. Byłem wtedy studentem ASP, rysowałem na okrągło, udawałem Nikifora i z blokiem i ołówkiem uganiałem się po Polsce. O Paryżu marzy każdy artysta, a ja dodatkowo chciałem skonfrontować rzeczywistość z tym, czego się naoglądałem w pięknych czarno-białych albumach, które wynajdowała mi na Akademii bibliotekarka pani Grabowiecka. Już wtedy Akademia miała fantastyczny księgozbiór. Oglądałem mnóstwo albumów ze zdjęciami Paryża. Kartka po kartce przyglądałem się ulicom i placom – niewiele było na nich drzew, więc architektura była znakomicie widoczna. Uwielbiałem też litografie Bernarda Buffeta, który często rysował Paryż, i chciałem porysować tak jak on. Ale do takiej podróży trzeba się było przygotować. W zdobyciu zaproszenia pomogła mi przyjaciółka, Ewa Kuryluk. Napisała do swojej znajomej w Paryżu i ona przysłał mi zaproszenie. To było miłe i bezinteresowne. Nigdy nawet nie spotkałem tej dziewczyny.

Walizę na drogę miałem wypakowaną wałówką do granic możliwości. Wiozłem kiełbasę, portugalskie sardynki, słynną szynkę prasowaną w czerwonej puszce „Polish ham”. Ojciec zaopatrzył mnie w trzy litry wódki: sześć półlitrówek. Na sprzedaż. W wydrążonym obcasie buta miałem schowane 100 dolarów. Po francusku oczywiście nie mówiłem ani słowa, ale co tam! Kamikadze ze mnie. Pamiętam, że z lotniska jechałem autobusem, potem metrem. Dojechałem do bulwaru Saint-Michel i w jakiejś bocznej uliczce znalazłem hotelik. Facet w recepcji dał mi pokój na piątym piętrze, więc zapierdalałem tam z tą walizką, ledwo doszedłem. Taki byłem głupi, że zapłaciłem z góry za cały tydzień. Skasował ze 400 franków, trochę jeszcze mi zostało (potem zresztą znajoma z Międzylesia, która pracowała w Paryżu jako gosposia, załatwiła mi pokoik „przy rodzinie” i szybko wyprowadziłem się z tego hotelu, jeszcze pieniądze odzyskałem). W pokoju otworzyłem sardynki, odkorkowałem wódkę, napiłem się, wyjąłem bagietkę, którą kupiłem po drodze, a kiedy już się posiliłem, wyszedłem na miasto kupić papier i ołówki. W studenckiej dzielnicy trafiłem na sklepik z przyborami artystycznymi. Kupiłem ołówki, miękkie grafity, fajny zielony blok. Potem poszedłem do kawiarenki, gdzie wypiłem kilka lampek wina i zacząłem rysować. Cały Paryż obrysowałem. Po półtoramiesięcznym pobycie przywiozłem do Polski 118 rysunków, ale było ich dużo więcej, tylko jedną wielką teczkę przez roztargnienie zostawiłem metrze. Nawet nie wiem, czy rysunki były podpisane. W paryskich rysunkach rzadko pojawiają się ludzie, jakaś akcja, skoncentrowałem się tylko na architekturze. Ludzie na obrazach mają rację bytu, kiedy coś wnoszą, wzbogacają kompozycję, tutaj główną rolę grało samo miasto, kombinowanie nie miało sensu.

Edward Dwurnik
The Café, from the series Paris, 1967, pencil on paper, 33 × 50 cm (nr 2307) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
The Basilica of Sacré-Coeur, from the series Paris, 1967, pencil on paper, 50 × 33 cm (nr 2379) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
Rue Muller, Montmartre, from the series Paris, 1967, pencil on paper, 33 × 50 cm (nr 2449) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
Place de la Bastille, from the series Paris, 1967, pencil on paper, 33 × 50 cm (nr 2302) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
The Sainte Trinité Church, from the series Paris, 1967, pencil on paper, 33 × 50 cm (nr 2389) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
Saint-Germain-des-Prés, from the series Paris, 1967, pencil on paper, 33 × 50 cm (nr 2311) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
The Obstacle, from the series Reportage, 1968, ink on paper, 48 × 35 cm (nr 2663) [Price: PLN 4000]

Przeszkoda albo Spacer po Rypinie


Na tym rysunku idziemy sobie z Tereską Gierzyńską na spacer po Rypinie. To końcówka naszego narzeczeństwa albo początki małżeństwa. Idziemy tacy odstawieni, wystrojeni, a przed nami leży (…)

Na tym rysunku idziemy sobie z Tereską Gierzyńską na spacer po Rypinie. To końcówka naszego narzeczeństwa albo początki małżeństwa. Idziemy tacy odstawieni, wystrojeni, a przed nami leży pijany facet – zawalidroga, przeszkoda.

Z Teresą poznaliśmy się na ASP, a dokładnie na prywatce u koleżanki Ewy Michalskiej. Akurat rodzice Ewy wyjechali na wczasy i zostawili wolną chatę. Tańczyliśmy wtedy do piosenek Salvatore Adamo i w ogóle dużo się działo, zadzierzgiwały się różne damsko-męskie układy i układziki. Potem powiedziałem nawet profesorowi Eugeniuszowi Eibischowi, że poznałem fajną dziewczynę i że się z nią ożenię.

Rodzice Teresy i młodsze siostry mieszkali w Rypinie. Ojciec był notariuszem. Kiedyś w lecie pojechali autobusem do sanatorium do Ciechocinka. Teresa dała mi znać, że jest sama w domu i żebym do niej wpadł. Nosiłem się wtedy à la Nikifor: miałem sumiaste wąsy, długie włosy, do tego marynarę ojca. Wzbudzałem sensację. Pewnego razu spacerowaliśmy po Rypinie i spotkaliśmy na ulicy miejscowego sędziego, który później pytał ojca Teresy, co to za chłopak kręci się przy jego najstarszej córce. A ojciec odpowiedział, że to artysta, kolega ze studiów. Wszyscy tam bardzo się nami interesowali. Sąsiad Teresy mnie podpytywał, co ja tu robię. Jej rodzice bardzo się denerwowali, że ludzie w Rypinie będą plotkować, ale jak się okazało, że się pobierzemy, to się uspokoili. Ślub odbył się 20 października 1968 roku w Urzędzie Stanu Cywilnego przy ulicy Mycielskiego na Grochowie. Oficjalne wesele wyprawiłem w Międzylesiu, w domu, na dole u rodziców, a drugą część, dla przyjaciół, rzeźbiarzy i malarzy, w pracowni na górze.

Edward Dwurnik
Silver Paper, from the series Workers, 1976, lithograph on paper, 52 × 74 cm (nr 1366) [Price: PLN 4000]

Pazłotko


W 1976 roku zrobiłem grafikę, na której uwieczniłem scenę śniadania w domu rodzinnym mojej żony Teresy Gierzyńskiej w Rypinie na Kujawach. Jak dla mnie zwyczajna scenka, wspomnienie poranka u (…)

W 1976 roku zrobiłem grafikę, na której uwieczniłem scenę śniadania w domu rodzinnym mojej żony Teresy Gierzyńskiej w Rypinie na Kujawach. Jak dla mnie zwyczajna scenka, wspomnienie poranka u teściów. Jeździliśmy tam często – najpierw pierwszym garbusem, potem drugim garbusem… Było sielsko i anielsko – dom stał w ogrodzie (domek, tzw. amerykanka, nie był duży, zgodnie z gomułkowskim przepisem miał 110 metrów kwadratowych), sadem schodziło się w dół, w sadzie rosło mnóstwo krzaków agrestu, z którego owoców służąca, pani Weronika, robiła pyszne przetwory. Te jej galaretki agrestowe i kompoty jedliśmy na okrągło. I dopiero teraz, odgrzebując w pamięci zapomniane słowa, uświadomiłem sobie, że na tej grafice zapisałem takie właśnie słowo, które chyba wyszło z użycia, w każdym razem nigdzie go nie słyszę, sam nie stosuję, a nierozłącznie związane jest z panią Weroniką.

Kiedy ją poznałem, miała już ze sześćdziesiąt lat i wydawała mi się wtedy stara! Miała charakterystyczną cechę, według niej pewnie skazę – duże zaczerwienienie na twarzy, tzw. ogień. Pani Weronika kręciła domem. Była specjalistką od mycia podłóg (podobno tą umiejętnością podczas pobytu w obozie koncentracyjnym zaskarbiła sobie nawet uznanie Niemców, za co dostawała dodatkowe porcje margaryny i chleba), specjalistką od odrąbywania głów kurom i kogutom (teść jako wzięty adwokat na prowincji ciągle dostawał od klientów w dowód wdzięczności sztuki drobiu), specjalistką od nadziewania ich farszem. Gotowała fantastycznie. Jedna rzecz ewidentnie pani Weronice nie wychodziła i o tym jest ta śniadaniowa historyjka.

Przy stole siedzi kilka osób: teściowie – Anna i Kazimierz – i trzy gracje, czyli Teresa i jej młodsze siostry, Dorota i Wanda. Córki pana mecenasa Gierzyńskiego nie dość, że były piękne, to jeszcze utalentowane. Wszystkie trzy studiowały na ASP w Warszawie. No więc siedzimy sobie przy stole, na kolana włazi nam kot Waśko, bo zawsze tam był jakiś kot, wtedy akurat Waśko. Jest miło i gada się o bzdurach, chociaż mogło się zdarzyć, że teść próbował mnie podpytywać o politykę, bo lubił wjeżdżać na politykę, chętnie wspominał, jak w 1956 roku cały Rypin się trząsł, kiedy główna ulicą przejeżdżały ruskie czołgi. Ale ja i dziewczyny czekamy na clou śniadania, czyli zmagania pani Weroniki z serkiem owiniętym złotkiem, inaczej cynfolią, jak kto woli. Pani Weronika nieodmiennie miętosiła serek, szarpała opakowanie, rozrywała nie tak, brudziła sobie palce, serek właził jej pod paznokcie, a ona wtedy zawsze mówiła: „Toć ta osiorek pazłotka się posiepał”. Zawsze! Nikt już serka nie chciał jeść, ale bardzo się śmialiśmy z tego jej powiedzenia jak z serkowej mantry.

Edward Dwurnik
The Walk I, from the series Encounters, 1968, pencil on paper, 35 × 50 cm (nr 2742) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
Vernissage in Międzylesie, 1967, pencil on paper, 45 × 48 cm (nr 284) [Price: PLN 4000]

Zaprawieni


Na Akademii ciągle były jakieś imprezy. A to elegantsze prywatki z tańcami, jak ta u Ewy Michalskiej, gdzie poznaliśmy się z Teresą, a to bardziej prymitywne w Dziekance, gdzie Myjak i (…)

Na Akademii ciągle były jakieś imprezy. A to elegantsze prywatki z tańcami, jak ta u Ewy Michalskiej, gdzie poznaliśmy się z Teresą, a to bardziej prymitywne w Dziekance, gdzie Myjak i Frąckiewicz urządzali popijawy. Wszyscy siedzieli na łóżkach i chlali piwko z gwinta. Studenckie chlanie to norma. Mój przyjaciel Przemek Kwiek celebrował takie sytuacje. Zresztą byliśmy zaprawieni po liceum dla pracujących w Otwocku. Lataliśmy z wiaderkiem po piwo albo kupowaliśmy pół litra, chleb i świeżą szyneczkę, bo wtedy była jeszcze szynka. Pamiętam, jak pewnego razu okropnie się spiliśmy i wyszliśmy na zewnątrz z piwnicy, z pracowni litograficznej. Na dziedzińcu koledzy wygrzewali się w ostatnich promieniach słońca. Był wśród nich rzeźbiarz, Paweł Jocz, który krzyknął do nas: „Kupcie szybko cytrynę, to wytrzeźwiejecie”. Chodziło się na wino do Fukiera i na szybką wódkę do małej kanciapki u pani Stasi.

Edward Dwurnik
Drunk VI, from the series Reportage, 1968, India ink on paper, 38 × 50 cm (nr 2675) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
Drunk VII, from the series Reportage, 1968, India ink on paper, 38 × 50 cm (nr 2676) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
Visit to the Sculpture Studio, from the series The Cart, 1969, India ink on paper, 36 × 50 cm (nr 2809) [Price: PLN 4000]

Uratowany


To jest historia o mojej głupocie i wielkoduszności Teresy, mojej przyszłej żony. Niby niewinna scena w pracowni na rzeźbie, ale mnie od razu przypomina się okropna historia, przez którą omal (…)

To jest historia o mojej głupocie i wielkoduszności Teresy, mojej przyszłej żony. Niby niewinna scena w pracowni na rzeźbie, ale mnie od razu przypomina się okropna historia, przez którą omal nie wyleciałem z Akademii. Kiedyś się strasznie upiliśmy z chłopakami i poszliśmy na rzeźbę do pracowni Alfreda Jesiona. Stały tam mokre rzeźby, akty szczelnie owinięte szmatami, żeby nie wyschły. A my, głupie pijaczki, poprzewracaliśmy je na ziemię. Jesion poprosił Tereskę, żeby wskazała winowajcę, ale ona tego nie zrobiła. Gdyby mnie relegowali z uczelni, to byłoby kiepsko. Słowem: uratowała mnie.

Edward Dwurnik
Soda with Syrup, from the series One Day, 1971, felt-tip pen on paper, 38 × 50 cm (nr 3678) [Price: PLN 4000]

Saturator na brystolu z Reszla


Za moich czasów na Akademii był słynny model o imieniu Ignac. Chudziutki, w okularkach. Wystarczy zajrzeć do jakiegoś wydawnictwa ASP i na pewno trafi się na zdjęcie Ignaca, albo na rzeźbę, (…)

Za moich czasów na Akademii był słynny model o imieniu Ignac. Chudziutki, w okularkach. Wystarczy zajrzeć do jakiegoś wydawnictwa ASP i na pewno trafi się na zdjęcie Ignaca, albo na rzeźbę, do której pozował, albo na obraz. Latem, kiedy miał przerwę w pozowaniu, Ignac wynajmował saturator, stał z nim przy Stadionie Dziesięciolecia i sprzedawał wodę z sokiem. Szklanki były przyczepione do maszyny łańcuszkiem. Na te szklanki mówiło się potocznie gruźliczanki, bo przecież nie były porządnie myte. Ale jakoś nikt sobie względami higienicznymi głowy nie zawracał. Ten rysunek jest zrobiony na brystolu kupionym w Reszlu. Czasami na prowincji trafiały się dobre materiały. Kiedyś z moim przyjacielem Przemkiem Kwiekiem złapaliśmy chałturę w Reszlu. Malowaliśmy ściany w kościele, a ja dodatkowo robiłem freski. Poszliśmy w tym Reszlu do drogerii i natrafiliśmy w niej na ryzę fantastycznego brystolu. Kupiłem wszystko, co mieli. To było ciężkie jak cholera, poza tym wtedy nie miałem jeszcze samochodu, musieliśmy więc jechać autobusem, a Kwiek klął na czym świat stoi. Później to wszystko pociąłem i robiłem rysunki, które zresztą mam do dziś. Piękny był ten brystol, chociaż później troszkę zżółkł.

Edward Dwurnik
Mud Pies, from the series Encounters, 1968, pencil on paper, 35 × 50 cm (nr 2734) [Price: PLN 4000]

Szkoda miejsca na niebo


Zawsze karmiłem się tłumem i to widać na tych rysunkach. Miałem taki etap, że w moich pracach w ogóle nie było nieba, bo szkoda mi było na nie miejsca. Każdy skrawek papieru zapełniałem (…)

Zawsze karmiłem się tłumem i to widać na tych rysunkach. Miałem taki etap, że w moich pracach w ogóle nie było nieba, bo szkoda mi było na nie miejsca. Każdy skrawek papieru zapełniałem szczelnie ludzikami. Rysowałem gęsty tłum, ale zawsze starłem się zróżnicować postacie. Człowieczek w przestrzeni jest jak kleksik, prawda? A ja go przyozdabiałem po swojemu, fryzowałem, dawałem mu kostium, przyczepiłem szabelkę, ostrogi, kapelusik z piórkiem, i człowieczek od razu nabierał indywidualności. Kiedy malowałem już Autostopy, Sportowców, i tych moich bohaterów spotykało się w różnych sytuacjach na tym samym płótnie, to właśnie byli w jakiś sposób zdobieni – albo ściśnięci paskiem, albo mieli jakieś koła, albo byli rycerzami. W rysunkach robiłem tak samo. To była ucieczka od realności.

Edward Dwurnik
The Walk II, from the series Encounters, 1968, pencil on paper, 35 × 50 cm (nr 2741) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
A Kiosk in Powiśle, from the series Passions, 1969, India ink on paper, 43 × 60 cm (nr 2965) [Price: PLN 4000]

Szyk


Na tym rysunku facet na pierwszym planie to ja. Mam czapkę z błyszczącym daszkiem. Miałem kilka takich czapek, które kupowałem u znanego czapnika Modzelewskiego w Alejach Jerozolimskich. (…)

Na tym rysunku facet na pierwszym planie to ja. Mam czapkę z błyszczącym daszkiem. Miałem kilka takich czapek, które kupowałem u znanego czapnika Modzelewskiego w Alejach Jerozolimskich. Zrobiłem nawet stempel z profilem w tej czapce, który pojawia się na wielu moich pracach. Jeśli chodzi o przedmioty pożądania z czasów mojej młodości, to modne były koszule w paski, które kupowało się tylko u prywaciarzy na Pradze, dżinsy, najlepiej Lee, ja miałem takie z podszewką w kratkę. Później weszły białe koszule non-iron niewymagające prasowania i granatowe płaszcze ortalionowe. Była spółdzielnia Stopa – mieli sklep na Nowym Świecie i sprzedawali buty zamszowe. Wszyscy chorowali na te buty.

Edward Dwurnik
Erotic Piece, 1979, India ink on paper, 30 × 21 cm (nr 5347) [Price: PLN 2500]

Erotyki


Co tu opowiadać, wyjaśniać, kiedy wszystko od razu widać. Wszędzie fallusy. Mówi się, że pieniądz rządzi światem, ale fallus też. Nie chodziło mi o rysowanie czystej pornografii, (…)

Co tu opowiadać, wyjaśniać, kiedy wszystko od razu widać. Wszędzie fallusy. Mówi się, że pieniądz rządzi światem, ale fallus też. Nie chodziło mi o rysowanie czystej pornografii, chociaż produkowałem mnóstwo erotyków, szczególnie w młodości, i oczywiście jest w tym pieprzyk i frajda. W tych rysunkach jest duży element komizmu. Tak wielki, jak ogromny fiut.

Gołe dupy występują w wielu moich pracach, nawet w tych, gdzie nie chodzi o seks. Ciągle komuś portki spadają. Prosty zabieg: stoi królowa angielska w garsonce i niby OK. Ale jak jej dorysuję majtki, to jest zabawniej i ciekawiej. A jak jej te majtki spadną, to jeszcze lepiej.

Edward Dwurnik
Erotic Piece, 1979, India ink on paper, 30 × 21 cm (nr 5352) [Price: PLN 2500]
Edward Dwurnik
Erotic Piece, 1979, India ink on paper, 30 × 21 cm (nr 5379) [Price: PLN 2500]
Edward Dwurnik
Erotic Piece, 1979, India ink on paper, 30 × 21 cm (nr 5378) [Price: PLN 2500]
Edward Dwurnik
The Meeting, from the series My heroes, 1972, pencil, linocut, felt-tip pen on paper, 51 × 37 cm (nr 3925) [Price: PLN 4000]

Figura na przetrwanie


Niech się nikomu nie wydaje, że motyw zwany figurą na przetrwanie, który pojawił się w moich pracach w latach 80., ma coś wspólnego z sytuacją polityczną, bo to neutralny pomysł. Mam swoje (…)

Niech się nikomu nie wydaje, że motyw zwany figurą na przetrwanie, który pojawił się w moich pracach w latach 80., ma coś wspólnego z sytuacją polityczną, bo to neutralny pomysł. Mam swoje grepsy: Ucięta głowa, Pies z fajką, Kot z fajką, Kopulujące psy i wiele innych. „Figura na przetrwanie” to facet z wyciągniętymi nogami, podpierający się na rękach. Trudna pozycja, sam nieraz próbowałem tak robić i nie udawało mi się. Kiedy w latach 60. trenowałem boks, miałem mocniejsze ręce, ramiona. Lubiłem „figurę na przetrwanie”, wkładałem ją w różne rysunki, grafiki. W szufladach z papierami mam kilkanaście prac wykonanych suchą igłą, na których przedstawiony jest koksownik z policją, a na pierwszym planie stoi na rękach człowiek-pies ze zwisającym fiutkiem. Ludzie jednak zaczęli dostrzegać wymiar symboliczny „figury na przetrwanie”. Tak się stało m.in. przy okazji mojej ogromnej wystawy w Kunstverein w Stuttgarcie w 1994 roku. Kuratorem był dyrektor Kunstverein Martin Henschel. Pokazałem rysunki, trzy cykle z debiutanckiej wystawy w Galerii Współczesnej prowadzonej przez Janusza Boguckiego: Gipsowy plener, Różne błękity i Drogę, wiele obrazów – Sportowców, Robotników. Niemcy wydali mi piękny album z tej wystawy; na samym jego początku jest reprodukcja właśnie „figury na przetrwanie”, jakby to był klucz do rozumienia mojej sztuki.

Edward Dwurnik
The Survival Figure, from the series Workers, 1982, crayon and India ink on paper, 58 × 49 cm (nr 6123) [Price: PLN 4000]
Edward Dwurnik
We Have a Prophet, from the series Workers, 1981, India ink on paper, 49 × 59 cm (nr 6034) [Price: PLN 4000]


Wybrane prace

zobacz wszystkie