Pomiędzy dworcem, kościołem i bazarem

Sylwia Bielecka Rozmawia Sylwia Bielecka

Z wielkiego dworca PKP nie można odjechać już prawie nigdzie – ekspresy i pociągi międzynarodowe omijają Częstochowę. Kina nie było przez kilka lat. Ktoś zamknął stare, obiecał nowe, większe, lepsze, ale obietnicy nie spełnił. Jednej jedynej linii torów tramwajowych, jakiś dowcipny szef Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego parę lat temu nadał numery 1 i 2. Jeszcze niedawno było tu trzysta tysięcy mieszkańców, a teraz jest ich pięćdziesiąt tysięcy mniej. Ludzie uciekają stąd w popłochu do Krakowa, Warszawy, Poznania. Bo tutaj – prowincja.

Jacek Łydżba oprowadza nas po swoich miejscach – zwyczajnych, nijakich. Odnajduje urok w ich brzydocie i kiczu.

Autorem fotografii jest Wojciech Prażmowski

Jacek ŁydżbaJacek ŁydżbaJacek ŁydżbaJacek ŁydżbaJacek ŁydżbaJacek ŁydżbaJacek ŁydżbaJacek ŁydżbaJacek ŁydżbaJacek Łydżba

Lubisz Częstochowę?

Uwielbiam! To miasto mnie inspiruje. Lubię tutejszych ludzi i miejsca, nawet te brzydkie, bo wtedy działa wyobraźnia – myślę o tym, jak pięknie mogłyby wyglądać. Choćby częstochowskie Aleje, które kiedyś były równie ładne jak aleje w Paryżu, a teraz straciły swój blask, są koszmarnie brzydkie. Instytut Plastyki, gdzie pracuję jest blisko Alei, codziennie biegnę tu na kawę…Chciałbym, żeby były szpanerskie, lukrowane. Pełno tu młodych ludzi, którzy przychodzą się spotkać, pokazać.. Kobiety w nowych sukienkach, w nowych butach – i trochę pachnie Mediolanem.

Częstochowa jest specyficzna, to nie jest miasto z założenia, nie byłoby go gdyby nie Jasna Góra. 650 lat temu wybudowano na wzgórzu klasztor, wokół którego zaczęły narastać osady domków, małe wsie łączyły się w większe – i właśnie z takich puzzli powstała Częstochowa. Tu jest małomiasteczkowa architektura i małomiasteczkowy klimat - ja to lubię.

Powtarzasz, że Częstochowa jest miastem prowincjonalnym. Życie toczy się pomiędzy dworcem, kościołem i bazarem. Co tu ciekawego dla artysty?

Miasto tworzą ludzie, a w Częstochowie jest mnóstwo ludzi zainteresowanych sztuką. Skończyli studia w Krakowie, czy w Warszawie, mają po dwadzieścia kilka lat i świetne pomysły, które próbują realizować. Powstają nowe galerie. Liczy się też klimat samego miasta - otoczenie, architektura. Dla mnie najważniejszym miejscem jest oczywiście Jasna Góra. Klasztor, kręte uliczki, mury obronne. Wokół tłoczą się tłumy ludzi. Słychać różne języki. Tutejsze nabożeństwa, procesje, misteria są fascynującym widowiskiem. Jasna Góra wielokrotnie była dla mnie inspiracją, ale samego klasztoru nigdy nie malowałem. Zrobili to już inni. Marzy mi się, żeby, przywrócić temu miejscu jego dawny charakter. Żeby znowu wyglądało, jak na starych rycinach, jak na fotografiach z początku wieku. Jasna Góra dominowała wtedy nad całą okolicą. Dzisiaj też powinno tak być.

Wokół klasztoru architektura rodem z piekielnego Gierka: obrzydliwe pawilony Veritasu, toalety, kioski z lodami. W budach z dewocjonaliami podświetlane Matki Boskie i plastikowe karabiny – tutaj odpust trwa cały rok.

Stary Rynek, dawne centrum Częstochowy, z trzech stron otaczają wiekowe kamienice, z jednej – wielki, bury i brzydki dom handlowy „Puchatek”. Ale Łydża uparcie dostrzega tylko piękne rzeczy: w Alei Armii Krajowej kwitną głogi, w Parku Jasnogórskim – kasztany. U wylotu ul. Targowej stoi dawna karczma, zbudowana podobno na pocz. XVII w. Szkoda tylko, że w trakcie licznych przeróbek zatraciła swój styl… Na ul. Granicznej nie ma chodników ani bruku, więc wiosenne roztopy zamieniają ją w małe bagno – pewnie tak samo wyglądała sto lat temu. Na ul. 7 Kamienic pod numerem 21 w podwórzu na cokole stoi anioł, odrapaną fasadę wieńczą cudowne maszkarony.

No i co? Wystarczy spojrzeć w górę, albo w głąb.

Dorastałeś w tym mieście. To wszystko jest ci bliskie?

Sympatia do samego miasta przyszła z czasem. Miałem osiem lat, kiedy z rodzicami i siostrą przenieśliśmy się tu z podkieleckiej Włoszowy. Tam był dom, ogród, przyjaciele, a tutaj dziesięciopiętrowy blok na szarym osiedlu, gdzie drzewa nie mogły wyrosnąć.. Nie lubiłem tego miejsca, nie podobało mi się. Z resztą, co tu się mogło podobać? Tramwaj skrzypiał, piszczał ,w piłkę grało się w piaskownicy, jacyś maniacy podpalali zsypy na śmieci i wciąż przyjeżdżała Straż Pożarna. W tych zsypach mieszkały dziesiątki szczurów. Były niegroźne,przecież takie nażarte.. Na szczęście tata wkrótce zaczął budować dom w Kiedrzynie. Tam były pola, szklarnie. W miejscu, gdzie teraz stoi Real był sad, rosły jabłonie. Sad należał do mojego kolegi. To taki tajemniczy ogród, w którym spotykałem się z rówieśnikami – idealne wspomnienie dzieciństwa.

Studiowałeś w warszawskiej ASP, mieszkałeś w stolicy, poznałeś wielkomiejski styl życia… Dlaczego wróciłeś na prowincję?

Grafikę skończyło razem ze mną trzydzieści pięć osób. Wszyscy zostali w Warszawie – pracują w gazetach, w agencjach. Ale tylko ja maluję. Nikogo z nich nie było stać na takie szaleństwo, a ja zaryzykowałem i wyjechałem stamtąd. Gdybym został w Warszawie, też pewnie wylądowałbym w jakiejś agencji reklamowej. Nawet próbowałem tak pracować, jeszcze w czasie studiów, i przekonałem się, że ta robota nie jest dla mnie. Masz świadomość, że robisz niedobre rzeczy i musisz je robić – koszmar. Myślałem, że się wykończę nerwowo. Wytrzymałem tylko kilka miesięcy.

W Częstochowie są mniejsze koszty utrzymania. Miałem swoją pracownię, możliwość pracy na uczelni, mogłem zaryzykować. Mieszkasz w wielkim mieście, to musisz więcej zapłacić za mieszkanie, za jedzenie. Proza życia.

A jak wygląda twój częstochowski dzień?

Jadę na Akademię na zajęcia ze studentami, potem wpadam na kawę do cukierni Romeo i Julia, albo do kawiarni Babie Lato, gdzie zawsze mogę spotkać znajomych, pogadać. Dużo czasu spędzam w pracowni, czasami maluję kilka godzin, czasami całą noc. Warunki mam idealne. Nie zniósłbym gdyby ktoś obserwował mnie przy pracy, w pracowni muszę być sam. Malowanie to swego rodzaju ekshibicjonizm..

Łydżba maluje głównie kobiety – te posągowo piękne, w rozwianych sukniach, i te podpatrzone w intymnych sytuacjach, w naturalnych pozach, zagubione, może skrzywdzone, może nieszczęśliwe… Czirliderka, policjantka w mundurze, sanitariuszka, dziewczyna w pilotce, kobieta z boa, kobieta z głową na tacy i Karolina – córka Jacka – w stroju komunijnym, podobna do rusałki. Wszystkie kobiety i dziewczyny na obrazach są prawdziwe, gdzieś napotkane.

Lubię obcować z kobietami. Lubię patrzeć na ich włosy, nogi, biodra, brzuch. Lubię obserwować te wszystkie zmiany – fryzury, sukienki, cień na powiekach. Lubię z kobietami rozmawiać, czarować, omamiać, mieć na nie wpływ.. Jestem uzależniony od kobiecości.

Na obrazach pojawiają też się rowery, ukochane samoloty (ulubiony – Dakota), statki (oczywiście żaglowce), ogień gorejący, gołąbek, pegaz, wilk, brokuł i mężczyźni – przyjaciele (ale nie homoseksualiści zastrzega Jacek). Są jeszcze szablony, którymi artysta się bawi, tworzy je na odartym z miejskich bilboardów papierze.

Powiedz coś o tych pracach.

Ja już wszystko powiedziałem – namalowałem i nie chcę o tym gadać. Może są tu ukryte jakieś symbole, może rower coś oznacza, może róża, albo ta czerwie, ale mnie to naprawdę nie jest istotne. Liczy się całość – obraz.


Autorem fotografii jest Wojciech Prażmowski

Urodzony w 1949 w Częstochowie. Wybitny polski fotografik. Absolwent Technikum Leśnego (1968); fotografią zafascynowany już jako 20-latek.  W latach 1972-74 studiował w Škole Vytvarnej Fotografie w Brnie. Wykładowca PWSFTviT w Łodzi, a wcześniej także Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Członek ZPAF. Prace w zbiorach: Muzeum Sztuki w Łodzi, CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie, Muzeum Narodowego w Warszawie, MOMA (Museum of Modern Art) w Nowym Jorku.



Wybrane prace

zobacz wszystkie